35-latek na co dzień pracuje jako nauczyciel w-f, latem dorabia sprzedając wiśnie z rodzinnego sadu. Niedawno po raz trzeci został ojcem. Trenuje po pracy, więc - jak twierdzi - nie ma szans rywalizować z profesjonalistami.
- Ostateczne zderzenie ze ścianą, czyli brutalną rzeczywistością nastąpiło w tamtym roku w słowackich Dudincach. - "Zabrałem się” ze światową czołówką, ale po 15-16 km chłopaki wrzucili przerzutkę, a ja zostałem... Nie jestem w stanie w piątek po południu się spakować, pojechać na mityng i konkurować z najlepszymi - powiedział Rosiewicz.
Jego rekord życiowy w chodzie na 50 km wynosi 3:55.48. - Myślałem, że ten wynik coś zmieni – dodał.
- Niestety, nie otrzymałem pomocy ani ze związku, nie zainteresowali się też sponsorzy. Zrozumiałem, że w polskiej reprezentacji nie zadebiutuję na olimpiadzie, a to było moim marzeniem. Dlatego postanowiłem wysłać list do prezydenta Gruzji Saakaszwilego. Pomogła mi żona, z wykształcenia anglistka - opowiada polski lekkoatleta.
Rosiewicz uważa, że Gruzja jest bliska jego sercu, a jej wybór wcale nie był przypadkowy. - Zrobiło mi się bardzo przykro, gdy 8 sierpnia 2008 roku tam wybuchła wojna, a w Pekinie zaczynały się igrzyska. Z jednej strony wielkie sportowe święto, tyle mówi się o ruchu olimpijskim bez działań wojennych, a tu taka klapa. Dwa lata później zaimponował mi pan Saakaszwili, który podróżując z Ameryki kilka razy zmieniał samolot, ze względu na pył wulkaniczny, ale przyjechał na pogrzeb naszego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Wiele innych głów państw nie dotarło... Mam Gruzję mocno w sercu - dodał.
W Londynie zajął jedno z ostatnich, 44. miejsce - z czasem 4.05.20. - Od 15 km szedłem z dwoma wnioskami o dyskwalifikację. Miałem nóż na gardle, bo jeszcze jeden i musiałbym zejść z trasy. Nie zwalniałem, bo chciałem godnie reprezentować mój nowy kraj i jeszcze na 25 km rezultat pozwalał myśleć o "życiówce”. W upalnych warunkach wielu zawodników nie dotrwało, a ja siłą woli ukończyłem. Ostatnie kilometry bardziej siłą woli, z powodu kontuzji lewej stopy - relacjonował Rosiewicz.
Próbował się uczyć języka gruzińskiego, ale... - W wiosce olimpijskiej zamieszkałem ze sztangistami, trenowanymi przez Ivana Grikurovi, znanego ze współpracy z Szymonem Kołeckim. Któregoś dnia rano mówi tak: No i co Maciek, nie spodziewałeś się, że będziesz z Gruzinami mówił po polsku? Hymnu Gruzji nie potrafię zaśpiewać, jednak poznałem tłumaczenie po angielsku - stwierdził chodziarz.
Londyn 2012 - serwis specjalny >>>
to