Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
PAP
Petar Petrovic 04.06.2014

25. rocznica masakry na placu Tiananmen. Nadal otacza ją tajemnica

25 lat temu, w nocy z 3 na 4 czerwca 1989 roku, na plac Tiananmen w Pekinie, gdzie od połowy kwietnia trwały prodemokratyczne protesty, wjechały czołgi i wozy pancerne. Trwający siedem godzin atak zakończył się o świcie. Liczba ofiar dotąd pozostaje nieznana.
Protesty w Hong Kongu w związku z 25 rocznicą tragedii na placu TiananmenProtesty w Hong Kongu w związku z 25 rocznicą tragedii na placu TiananmenPAP/EPA/JEROME FAVRE

Publiczna dyskusja o wydarzeniach sprzed ćwierć wieku na placu Bramy Niebiańskiego Spokoju, bo to właśnie oznacza nazwa Tiananmen, jest w Chinach nadal zabroniona. Dokładny przebieg wydarzeń określanych mianem "6.4" otacza tajemnica.
Części obserwatorów chińskiej sceny politycznej wydawało się w 1989 roku, że ruch Pekińskiej Wiosny - jak nazwano ówczesne protesty - to naturalne przedłużenie fali demokratyzacji, płynącej w tym okresie przez niemal cały świat komunistyczny.
"Liberalny mięczak"
Światło na te wydarzenia miały rzucić tzw. Dokumenty Tiananmen, rzekomo wykradzione z rządowych komputerów i opublikowane w 2001 roku w USA. Winą za masakrę obarczają one ówczesnego premiera Li Penga oraz emerytowanego przywódcę Deng Xiaopinga, powszechnie uważanego za ojca chińskiej modernizacji.
Protesty rozpoczęły się po śmierci byłego szefa chińskiej partii Hu Yaobanga. Wcześniej Hu doprowadził do kulturalnej odwilży, podważał doktrynę marksistowską i po pięciu latach urzędowania, w 1987 roku utracił stanowisko szefa KPCh. Partyjni weterani widzieli w nim zagrożenie dla trwałości systemu, uznawali za "liberalnego mięczaka". Dzięki takiej reputacji Hu stał się idolem młodzieży i ulubieńcem partyjnych odnowicieli. Gdy 15 kwietnia 1989 roku zmarł na atak serca, młodzi ludzie postanowili dać wyraz żałobie poprzez serię pokojowych demonstracji na placu Tiananmen.
W końcu kwietnia liczba protestujących na placu wzrosła do miliona.
Studenci na ulicach
Studenckie wystąpienia otworzyły drogę do protestów o wiele szerszej reprezentacji społeczeństwa. Włączyli się w nie robotnicy, w tym członkowie utworzonego wtedy niezależnego związku zawodowego, urzędnicy, dziennikarze, intelektualiści, a nawet urzędnicy miejscy, policjanci i członkowie partii komunistycznej.
Demonstracje odbywały się też w innych miastach. Przybierały formę marszów z transparentami, przemów z trybun i publicznych dyskusji, a także strajków głodowych.
Ocenia się, że manifestacje około 100 tys. studentów przerodziły się w protesty łącznie kilku milionów ludzi w ponad 300 miastach Chin. W miastach Xi'an (Si-an) w prowincji Shaanxi (Szensi) i Changsha - stolicy prowincji Hunan doszło do zamieszek.
5 maja Zhao Ziyang (czyt. czao dzy-jang), sekretarz generalny KPCh i były premier Chin, z którym kojarzono reformy ekonomiczne, dał wyraz sympatii dla demonstrantów, a przede wszystkim zapowiedział walkę z korupcją i błędami partii.
Ostrzeżenie
19 maja 1989 roku Zhao ostrzegł studentów, by się rozeszli, wiedząc, że partia postanowiła spacyfikować demonstrację. Z drugiej strony próbował odwieść "twardogłowych" od przemocy. Partyjny "beton" oskarżył go o to, że "spowodował rozłam w partii, wsparł kontrrewolucyjne zamieszki". Nigdy też nie darował mu krytyki działań rządu. Wyrzucono go z partii, na resztę życia zamykając w areszcie domowym. Decyzję o banicji Zhao podjął wpływowy Deng. Losy Zhao utajniono, a kiedy umarł (w styczniu 2005 roku), partia podkreśliła, że decyzja o użyciu siły na Tiananmen była słuszna.
Czołgi na ulicach
20 maja premier Li Peng ogłosił wprowadzenie stanu wojennego w Pekinie. Studenci odmówili opuszczenia placu, a ludność zbudowała barykady przy wjazdach do stolicy.
30 maja studenci wznieśli na placu posąg "Bogini Demokracji", wzorowany na nowojorskiej Statui Wolności. Na plac ponownie ściągnęły rzesze ludzi.
W nocy z 3 na 4 czerwca do akcji wkroczyło wojsko, na placu pojawiły się czołgi i wozy pancerne.
Liczba ofiar nieznana
30 czerwca mer Pekinu poinformował, że "zginęły dziesiątki policjantów i żołnierzy", a 6 tys. odniosło obrażenia. Podano też, że ofiary cywilne to 200 zabitych, w tym 36 studentów, oraz 3 tys. rannych.
Zdaniem chińskiej opozycji dane te są drastycznie zaniżone; faktyczna liczba osób, które zginęły od kul i pod gąsienicami czołgów, do dziś pozostaje nieznana. Nieznana jest też liczba skazanych za udział w proteście na dożywotnie więzienie.
Według chińskiego stowarzyszenia Dui Hua (czyt. tuej hła) z siedzibą w USA w związku z protestami skazano na śmierć 100 osób, a 15 tys. aresztowano.
Z prowincji donoszono o śmierci co najmniej kilkudziesięciu demonstrujących, zwłaszcza w mieście Chengdu (Czengtu) w Kotlinie Syczuańskiej na południowym zachodzie Chin.
"Matki Tiananmen"
Oficjalna chińska historiografia wystąpienia te przedstawia jako "dywersyjną akcję" zmierzającą do "obalenia socjalizmu".
Od lat bez skutku w przeddzień rocznicy o rewizję interpretacji tych wydarzeń apeluje do władz nieformalna organizacja "Matki Tiananmen", wzywając władze do ukarania odpowiedzialnych i przyznania odszkodowań rodzinom ofiar oraz do przełamania tabu milczenia.
Do otwartej dyskusji wzywają od dawna chińscy intelektualiści i dysydenci, wśród nich Liu Xiaobo, za udział w demonstracjach na Tiananmen ukarany 20 miesiącami pozbawienia wolności, potem skazany na trzy lata obozu pracy i osiem miesięcy aresztu domowego. Pięć lat temu Liu otrzymał wyrok 11 lat więzienia za "działalność wywrotową". Kiedy Liu w 2010 roku otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla, Pekin był oburzony; w areszcie domowym osadzona została wówczas także żona Liu, nie skazana za żadne przestępstwo.
Ofiary Tiananmenu upamiętniane są w Hongkongu, gdzie w wieczornym czuwaniu w Parku Wiktorii od lat bierze udział kilkadziesiąt tysięcy ludzi z zapalonymi świecami.
pp/PAP