Sprawę nagłośnił "Wieczór Wybrzeża", który przywoływał w kilku numerach relacje świadków niezwykłego wydarzenia. Niezidentyfikowany obiekt pierwsi mieli dostrzec Włodzimierz i Jadwiga Poncze. Obiekt, który opisywali jako latający talerz, miał błyszczeć silnym, jasnym światłem.
Sprawą zajęło się wojsko
Obiekt kierował się w dużym tempie w kierunku zatoki. Kolejną osobą, która go dostrzegła, był Jan Blok, gdyński doker pracujący przy załadunku towaru na statek. Jak zeznawał później, dostrzegł najpierw czerwony punkt, który następnie – zbliżając się – rozrósł się do oślepiającego, "jasnego błysku w formie stożkowej średnicy ok. 1,5 m i długości ok. 4 m". Zjawisko przeleciało nad nim, wydając dźwięk "przypominający dźwięk blachy" i zniknęło w toni zatoki.
Czytaj także:
"Wieczór Wybrzeża", wyczuwając sensacyjny charakter historii, zaczął spekulować o charakterze zjawiska. Wkrótce o sprawie było tak głośno na Wybrzeżu, że zadanie zbadania miejsca upadku obiektu do morza powierzono nurkom Ratownictwa Okrętowego i Marynarki Wojennej.
Wojskowi wyłowili zaledwie niewielki kawałek metalu nieznanego pochodzenia. Fragment był skorodowany, w większości złożony z żelaza, ale analiza spektrograficzna wykazała, że zawierał też glin, magnez i krzem.
Kosmici na furmance. Co wydarzyło się w Emilcinie?
Miejska legenda
Historia wkrótce zamieniła się w miejską legendę. Swoje zrobiła też prasa, która nie pozwalała mieszkańcom zapomnieć o sprawie. W 1960 roku "Dziennik Bałtycki" rozpoczynał artykuł o wznowieniu poszukiwań w porcie od informacji, że siedem lat wcześniej "w USA znaleziono dziwną metalową kulę" o zdecydowanie pozaziemskim pochodzeniu. Co prawda autor tekstu powątpiewał w kolejnym akapicie w prawdziwość relacji, ale ziarno sugestii zostało już zasiane w umysłach czytelników…
Ulica powtarzała coraz to fantastyczniejsze historie związane z wydarzeniami z 23 stycznia. Tuż po upadku tajemniczego obiektu w okolicy portowego basenu miała się pojawić Służba Bezpieczeństwa. Później mówiono już o pojawieniu się dziwnych osób mówiących po rosyjsku. W końcu zaczęto opowiadać o tajemniczym rozbitku w dziwnym, metalicznym skafandrze, który rankiem tego dnia miał czołgać się półżywy na gdyńskiej redzie.
Sprawa przez długi czas interesowała naukowców. Do Gdyni udał się Jerzy Pokrzywnicki, który sprawę opisał w specjalistycznym periodyku "Postępy Astronomii". Jeszcze rok później sprawą ciekawiła Polską Akademię Nauk, ale badacze nie szukali wraku obcego statku ani zwłok pozaziemskich przybyszów. Naukowcy byli przekonani, że na dnie gdyńskiego portu znajduje się meteoryt. Akademia wyznaczyła nagrodę w wysokości 1000 zł dla tego, kto wyłowi z wody tajemniczy obiekt. Oficjalnie nikomu się to jeszcze nie powiodło.
bm