Na ulice Mińska wyszło wczoraj 40 tys. osób. Ludzie protestowali przeciwko sfałszowanym wyborom prezydenckim, a setki osób zostało rannych po brutalnej akcji milicji. Ucierpiał m.in. kandydat na prezydenta Uładzimir Niaklajeu, do pobicia polityka doszło w pobliżu sztabu wyborczego. Takich protestów nie widziano na Białorusi od wielu lat, brutalną akcję milicji potępiła Unia Europejska.
- Uważamy, że takim powstrzymaniem demonstrantów zainteresowane były tylko białoruskie służby specjalne – powiedział Agacie Kasprolewicz Aleksander Fieduta, członek sztabu wyborczego.
W czasie demonstracji zatrzymano czterech dziennikarzy telewizji Biełsat. Protestujący utrzymują, że wyjście ludzi na ulice to jedyna możliwość zwycięstwa nad reżimem Aleksandra Łukaszenki.
- Najwyraźniej prezydent Białorusi nie czuje poparcia w narodzie, jeśli musiał w taki sposób rozprawić się z demonstrantami. Takich rzeczy nie robią osoby, które się czegoś nie boją – zauważyła Anna Maria Dyner z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Choć opozycja jest słaba i rozdrobniona, Łukaszenko może się obawiać słabnącego poparcia Kremla.
- Rosja będzie spokojnie rozważać wszelkie warianty i nie od razu udzieli swego poparcia prezydentowi Łukaszence, może w ogóle mu go nie okazać - zaznaczył dr Jarosław Ćwiek-Karpowicz, analityk z Instytutu Spraw Międzynarodowych
(pp)
Aby posłuchać całej rozmowy, wystarczy kliknąć na dźwięk "Krwawa noc na Białorusi" w boksie "Posłuchaj" w ramce po prawej stronie.