Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
Jedynka
Marlena Borawska 22.04.2013

Jeździli nią księża, zakonnice, wampiry albo sataniści

Miała białe firanki w oknach, nie miała tablic rejestracyjnych – czarna wołga. Istniała czy nie?
Warszawa, 1969-10. Samochód osobowy - Wołga. Na drugim planie osiedle mieszkaniowe przy ulicy Chmielnej.Warszawa, 1969-10. Samochód osobowy - Wołga. Na drugim planie osiedle mieszkaniowe przy ulicy Chmielnej. PAP/Marian Sokołowski

- Zdecydowanie istniała – zapewnia Przemysław Semczuk, dziennikarz, autor książki "Czarna wołga. Kryminalna historia PRL".

/

- Już w pierwszym rozdziale opowiadam historię porwań dzieci i podaje dokładnie konkretny przypadek, kiedy właśnie takim samochodem uprowadzono 3-letnią dziewczynkę w Warszawie. Na szczęście dziecko udało się odnaleźć, ale nigdy nie odnaleziono samochodu i kierowcy, mimo wielu apeli i poszukiwań policji – opowiada gość "Czterech pór roku". Porwanie miało miejsce w 1965 roku. W okolicy zdarzenia ktoś widział porywaczki wsiadające do czarnej wołgi. Samochód tej marki widziano za każdym razem, kiedy gdzieś w Polsce ginęły dzieci. Jaka jest prawda o czarnej wołdze? Jakie zbrodnie kryły się w jej cieniu?

Kryminalne tajemnice PRL bez cenzury, czyli "Czarna wołga" to historie zbrodni w PRL, które bulwersowały dziennikarzy i opinię publiczną. To także historie, o których społeczeństwo miało się nigdy nie dowiedzieć. Dziennikarz w swojej książce prezentuje metody działania przestępców i odsłania kulisy działań operacyjnych PRL-owskich organów ścigania – raz zaskakująco pomysłowych, innym razem przerażająco nieudolnych. I zabiera czytelnika w pełną emocji podróż do ówczesnego półświatka.

– Każdy rozdział poświęcony jest jednemu tematowi. W każdym rozdziale przewijają się wątki dodatkowe – opowiada autor. Przewiduje, że czytelnikom szczególnie spodoba się rozdział o fałszerzach. – Najfajniejsza jest historia kowala, który wpadł na to, że będzie podrabiał jednozłotówki. Włożył w to dużo pracy. Zrobił matrycę, zaczęła wybijać te monety. Wybił ich kilkadziesiąt. Większość z nich była na tyle marna, że było widać, że to są podróbki. W rezultacie zostawił kilkanaście, które były dosyć dobrze wykonane. Po jakimś czasie doszedł do wniosku, że praca i czas, jakie musiał na to poświecić na podrabianie monet są bez sensu, bo jako kowal zarobi więcej – opisuje Semczuk. Kowal wrzucił monety do studni. Jednak na tym historia się nie kończy.

Rozmawiał Roman Czejarek.

Więcej o legendarnej czarnej wołdze i kryminalnych tajemnicach PRL-u dowiesz się słuchając rozmowy z Przemysławem Semczukiem.

Zobacz serwis specjalny STAN WOJENNY