"Kiedy pieniądz umiera” ("When money dies”) Adama Fergussona to jedna z najgłośniejszych książek historyczno-ekonomicznych XX wieku. Wydana po raz pierwszy w 1975 roku stała się bestsellerem.
Do niedawna książka ta była zapomniana, kryzys ekonomiczny jednak to zmienił. Na aukcjach internetowych stare wydania książki osiągały ceny ponad 1000 dolarów. Została wznowiona w 2010 roku i także wydana w polskim przekładzie.
Fergusson przypomina najbardziej spektakularną śmierć pieniądza, czyli hiperinflację w roku 1923, kiedy marka stoczyła się do poziomu jednej bilionowej swojej wartości z 1913.
Im więcej chcemy, tym mamy mniej
Filiżanka kawy, gdy ją zamawialiśmy kosztowała 5 tys. marek, po wypiciu była już warta 8 tys. marek. To znana anegdota przytaczana w książce.
Niemcy po I wojnie światowej drukowali bez żadnego umiaru marki. W ten sposób pieniądze, które już egzystowały na rynku, traciły wartość.
- Działał tak zwany mechanizm iluzji pieniądza. Ludzie domagali się wyższych pensji i je dostawali. To wywoływało silny wzrost cen i podwyżki przejadała inflacja. W tej sytuacji apetyty na wynagrodzenia jeszcze rosły. A wartość pieniądza ciągle spadała. W efekcie im wyższa była presja na pensje, tym mniej były one warte – mówi profesor Krzysztof Opolski.
Władza, żeby ratować budżet dodatkowo podnosiła podatki.
W tym mechanizmie tkwili wszyscy. Jednak najbogatsi mieli dodatkowy problem. Ich majątki w zastraszającym tępienie topniały. Chcąc temu zapobiec, bardzo dużo kupowali. A to jeszcze dolewało oliwy do ognia i wywoływało poczucie niesprawiedliwości społecznej.
Gdy ktoś traci, ktoś inny zyskuje
- Bankierzy to zazwyczaj najinteligentniejsi przedstawiciele narodu – wyjaśnia redaktor Stefan Bratkowski.
Zatem co Niemcy zyskiwały na tej sytuacji?
- To była świadoma gra Niemiec, żeby uniknąć płacenia reparacji wojennych - dodaje redaktor.
Niemieckie banki przed wojną były wręcz mitologizowane w świecie finansów. Więc hiperinflacja pozwoliła w rzeczywistości umorzyć niemieckie długi. Tymczasem gospodarce to nie zaszkodziło, a wielu uważa, że złoto które składowały banki zostało ukryte.
Książka Brytyjczyka marginalizuje pozycję Francji, która chciała tej sytuacji zapobiec i dążyła do przejęcia świetnie prosperującej niemieckiej gospodarki. To oczywiście się nie udało.
Wróg uratował sytuację
Wiele osób przez taką politykę monetarną traciło swój dobytek. W tym czasie została podkopana cała niemiecka klasa średnia.
- Trzeba rozważyć psychologiczne koszty inflacji – mówi redaktor.
Wartość pieniądza malała, a koszty utrzymania rosły. Bankierzy chcieli uspokoić masy. Trzeba było znaleźć kozła ofiarnego, czyli skanalizować całe niezadowolenie. Wróg pojawił się dość naturalnie. Gniew został skierowany w stronę osób, które były bardzo bogate i konsumowały bardzo dużo oraz w kierunku osób, które handlowały i miały stały dostęp do świeżej gotówki, czyli Żydów.
W społeczeństwie coraz żywiej pojawiał się faszyzm. Zaczął następować proces dezintegracji.
Alternatywą jest sprawiedliwość społeczna
Na sobotę przypada rocznica powstanie Ruchu Oburzonych.
- Jest to sprzeciw wobec ostentacyjnej konsumpcji, którą na przykład uprawia Warren Buffett. Bankier deklaruje nawet gotowość przekazania części majątku na rzecz organizacji charytatywnych – mówi Bratkowski.
Ruch oburzonych jednak w niczym nie przypomina niezadowolenia społecznego z międzywojennych Niemiec. Oburzeni są to ludzie, którzy mają pieniądze, ale sprzeciwiają się drastycznym nadużyciom w redystrybucji dóbr materialnych w społeczeństwie. Oni chcą, żeby elity się samo kontrolowały i żeby dominowało poczucie sprawiedliwości społecznej.
Więcej o społecznych następstwach obecnego kryzysu ekonomicznego w pełnej audycji "Klub Trójki".
Naszymi gośćmi byli redaktor Stefan Bratkowski oraz profesor Krzysztof Opolski.
Rozmowę prowadził Dariusz Bugalski.
(ab)