Niektóre gwiazdy kina, choć grały w wielu wspaniałych filmach, i tak są kojarzone z jednym tytułem. Podobnie gość "Piątku z Kisielem”, którego wielu miłośników jazzu łączy przede wszystkim z utworem "Jej portret”. Przez długie lata denerwowało go, że na każdym koncercie publiczność chciała, by go grał, chociaż on czuł, że napisał o wiele więcej równie dobrych dzieł.
- W pewnym momencie pojawiła się niechęć do tego utworu, który musiałem grać przy każdym spotkaniu z publicznością i którego zawsze dotyczyło pierwsze pytanie - wspominał Włodzimierz Nahorny.
Dopiero po jakimś czasie zdał sobie sprawę, że lepiej być muzykiem, którego publiczność zapamięta z jednego dzieła, niż takim, o którym wszyscy zapomną. Ta refleksja spowodowała, że zaczął znowu z przyjemnością wykonywać "Jej portret”. A został on napisany, jak łatwo się domyśleć, za sprawą uczucia do kobiety. - Na tej zasadzie powstaje większość utworów, jeśli chodzi o poezję i muzykę - podkreślał muzyk. Włodzimierz Nahorny powiedział w radiowej Dwójce, że najpierw narodził się tytuł albumu, później utworu, a sam "kawałek" powstał na końcu.
- Od wielu lat nosiłem się z zamiarem nagrania płyty rozrywkowej. Wtedy było tylko jedno wydawnictwo płytowe, Polskie Nagrania, które dyktowało warunki. Doszło do przepychanek: oni chcieli, by płyta była bogata i kolorowa, bym grał na saksofonie, flecie, klawesynie i fortepianie; a moim marzeniem było nagranie albumu ze smyczkami i fortepianem - wspominał jazzman.
Czy Włodzimierz Nahorny uniósł się wtedy honorem i zażądał od wydawnictwa, by nie wtrącało się w jego muzyczne plany? Nie, artysta musiał się ugiąć i nagrał płytę taką, jakiej sobie życzyły Polskie Nagrania.
Więcej wspomnień Włodzimierza Nahornego w załączonym nagraniu audycji.
pp/mm