Nazwisko Jacka Petryckiego pojawiało się ostatnio dość często. Głównie w kontekście najnowszego filmu Antoniego Krauzego "Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł". Zdjęcia autorstwa tego wybitnego operatora filmowego przyczyniły się niewątpliwie do tego, że surowy, nieomal dokumentalny film jest tak przejmujący i prawdziwy.
Jacek Petrycki, który było gościem "Sezonu na Dwójkę" przyznał, że powstawaniu filmu towarzyszyły różnego rodzaju trudności. Jego zdaniem najtrudniejsza, pod względem realizacyjnym, była scena blokady stoczni, w której tłum ściera się z milicją. Twórcy starali się ją pokazać jak najbardziej wiarygodnie. - Wiadome było, że ludzie rzucali w wojsko kamieniami. Długo zastanawialiśmy się czy ma to być kanonada czy należy w to włączyć pojedynczych bohaterów. W tej kwestii nie potrafili doradzić nam nawet świadkowie tamtych wydarzeń, którzy obecni byli na planie – dodaje Jacek Petrycki.
Aby dowiedzieć się, więcej, wystarczy kliknąć w ikonę dźwięku, który znajduje się boksie "Posłuchaj" po prawej stronie artykułu.
W "Czarnym czwartku. Janek Wiśniewski padł" przeważają odcienie szarości. Jacek Petrycki wyjaśnia, że taką kolorystykę narzucił czas akcji, czyli lata 70. Również wykorzystane w filmie archiwalne nagrania, nie mogły zbytnio kontrastować z nagranymi współcześnie zdjęciami.
Swoją filmową karierę Petrycki zaczął 40 lat temu. Bardzo wcześnie zetknął się z najwybitniejszymi polskimi dokumentalistami. W latach 70. był współautorem sukcesów Krzysztofa Kieślowskiego, z którym współpracował m.in. przy jego głośnych dokumentach "Szpital" i "Życiorys" oraz filmach fabularnych pokój" , "Amator", "Bez końca". Z Agnieszką Holland kręcił m.in. filmy "Kobieta samotna", "Gorączka" i "Europa, Europa", zaś z Ryszardem Bugajskim "Przesłuchanie".
Jacek Petrycki wyjaśnia, że praca z Agnieszką Holland i Krzysztofem Kieślowskim w dużym stopniu wpłynęła na jego twórczość. – Krzysztof było moim nauczycielem od znaczeń, od tego o czym opowiadam i po co. Agnieszka uformowała mój sposób filmowania. Nauczyła mnie, że film nie może być odwzorcowaniem pewnych rzeczy, ale powinien być ich interpretacją – dodaje.
Gość Joanny Szwedowskiej dodał, że z tęsknotą powraca do czasów studiów, kiedy wyświetlanie w kinie Bergmana czy Felliniego było świętem, a zdobycie biletu łączyło się ze staniem w długiej kolejce. - Dziś filmy ambitne i artystyczne są spychane na peryferia. Wyświetlane są zazwyczaj w wybranych kinach. Mają małą widownię. Wynika to z tego, że publiczność bardzo się zmieniła, niestety na niekorzyść - dodał.
Audycji "Sezon na Dwójkę" można słuchać od poniedziałku do piątku o godz. 18.
(mz)