Przekonałem się wówczas, że działająca na uczelni Szkoła Dziennikarstwa i Komunikacji Masowej nie na darmo cieszy się opinią jednej z lepszych w świecie. To grupa wspaniałych i profesjonalnych wykładowców, którzy nie tylko świetnie znają swój fach, ale z pasją i zaangażowaniem przekazują wiedzę młodym pokoleniom.
Ale Chapel Hill to coś znacznie więcej. To niesamowita i energetyczna mieszkanka młodych ludzi z całego świata. Uniwersytet cieszy się bowiem renomą w Stanach Zjednoczonych. W Chapel Hill studiują biali, Afroamerykanie, latynosi, Azjaci – ludzie różnych ras i kultur. Pobyt w takiej mieszance otwiera oczy. Sami studenci przyznają zresztą, że wiele się od siebie nawzajem uczą.
Północna Karolina to głównie stan rolniczy, produkujący m.in. truskawki – podobno są najpyszniejsze w całych Stanach. Ale to także skupiska wyższych uczelni oraz firm technologicznych, głównie związanych z biotechnologią. W całym stanie działa aż 16 publicznych uczelni. Przy większości z nich ulokowane są prywatne firmy. Dzięki temu, spora część absolwentów UNC po studiach ma szanse na pracę.
Ludzie z uniwersyteckich skupisk są bardzo otwarci, serdeczni i niewiarygodnie wręcz pomocni. Jak dla mnie, na tle całej Ameryki, to jedna z najbardziej przyjaznych społeczności.
Zostałem zaproszony na obiad przez grupę polskich naukowców, mieszkających w Raleigh, mieście oddalonym o około 20 mil od Chapel Hill. Tutejsza „Polonia“ to ludzie z tytułami doktorów i profesorów, którzy wyjechali do Ameryki jeszcze w latach 80., jako młodzi studenci czy doktoranci. Nie lubią mówić o sobie „Polonia“. Przy obiedzie rozmawiamy o Polsce, o niedawnych mistrzostwach Europy w piłce nożnej oraz o tym dlaczego warszawska Marszałkowska nie może stać polskim Champs Elysees. Ale także o ich codziennych problemach. Wychodzę ze spotkania z niedosytem, bo rzadko kiedy spotykam w świecie grupę tak otwartych i serdecznych Polaków, gotowych bezinteresownie pomóc, albo po prostu spędzić czas.
Na lotnisko zawozi mnie Benjamin, czarnoskóry kierowca, z pochodzenia Nigeryjczyk. Kiedy pytam o jego rodzinę, okazuje się, że jego babcia była w połowie Brytyjką, a w połowie Nigeryjką. Z kolei matka jego żony to córka Nigeryjczyka i Libanki, a ojciec ma pochodzenie francusko-indyjskie. Zaś jeden z jego synów ma żonę z Grecji. On sam uwielbia przyrządzać dla rodziny i przyjaciół potrway kuchni meksykańskiej.
Podróże kształcą. Zwłaszcza te do tak bardzo przemieszanych etnicznie i tak przyjaznych miejsc jak Karolina Północna.