Zagadnienie rzezi wołyńskiej, której punkt kulminacyjny nastąpił latem 1943 roku, to dla dużej części Polaków wciąż niezagojona rana i nierozliczona zbrodnia. Od wielu dziesięcioleci zagadnienie to było jednak niewygodne z politycznego punktu widzenia. Szczególnie teraz, gdy nastąpiło wyjątkowe zbliżenie na linii Polska-Ukraina, film, jeszcze przed swoją premierą, zaczął wzbudzać zdecydowane dyskusje na temat tego, czy warto rozdrapywać stare rany.
– Temat oczywiście jest niezwykle trudny. Chociażby dlatego, że drastyczność wydarzeń na Wołyniu jest tak ogromna, że można mieć wątpliwości co i jak pokazywać. Także stosunek polityków, zarówno polskich, jak i ukraińskich, do zagadnienia rzezi wołyńskiej stwarza pewnego rodzaju utrudnienia. Dotarły do mnie informacje, że na Ukrainie pojawiły się już bardzo ostre uwagi i komentarze w stosunku do tego filmu, chociaż jeszcze nawet nie powstał – podkreśliła na antenie PR24 Ewa Siemaszko współautorka monografii „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia w latach 1939-45”.
Zapomniana historia
Zdaniem dr Leona Popka z Instytutu Pamięci Narodowej w Lublinie rzeczą niezwykle zastanawiającą jest to, że wiedza Polaków dotycząca dramatycznych wydarzeń na Wołyniu jest niezwykle znikoma, mimo tego, że to zdarzenie powinno zajmować ważne miejsce w historycznym panteonie pamięci.
– Jest to olbrzymie zaniedbanie ośrodków, które za to odpowiadają. IPN jest instytucją, która stara się kultywować pamięć o tym, co się stało na Wołyniu. Służą temu na przykład wystawy, które krążą po całej Polsce. Muszę powiedzieć, że niejednokrotnie budzą one głosy sprzeciwu ze strony ludności ukraińskiej, które w niektórych miastach podnosiły głos sprzeciwu i z tego powodu ekspozycje nie mogły być prezentowane, co też nie pomaga w upowszechnianiu wiedzy na temat wołyńskich wydarzeń – podkreślił Rozmówca PR24.
PR24/Damian Bielecki