Tego nikt się nie spodziewał. Jeszcze wczesnym popołudniem w sobotę manifestanci mówili, że administracja prezydenta Wiktora Janukowycza przygotowała obwieszczenie o wprowadzeniu stanu wyjątkowego.
Sztab koordynujący protesty wydał w tej sprawie oświadczenie: "wprowadzenie dekretu w życie może oznaczać rozpoczęcie wojny przeciwko własnemu narodowi, śmierć tysięcy ludzi. To podzieli i zniszczy Ukrainę jako suwerenne i niezależne państwo” - czytamy w piśmie.
Zamiast jednak zaostrzenia sytuacji na Ukrainie, Janukowycz postanowił spotkać się z liderami ugrupowań opozycyjnych. Na stół rzucił ofertę: dymisję rządu, zmiany w konstytucji, wypuszczenie z aresztów zatrzymanych demonstrantów oraz wprowadzenie zmian do przyjętych niedawno ustawach ograniczających wolności obywatelskie, w tym wolność słowa i zgromadzeń.
Sensacyjnie brzmiała jednak propozycja prezydenta, by na czele rządu stanął jeden z liderów opozycji Arsenij Jaceniuk. Jego zastępcą miałby zostać szef UDAR-u Witalij Kliczko.
Oferta prezydenta Janukowycza>>>
- To takie podzielenie się władzą. Coś, co my w Polsce znamy jako "wasz prezydent, nasz premier" - komentował europoseł Jacek Saryusz-Wolski (PO).
Propozycja prezydenta to pułapka zastawiona na opozycję. Adam Eberhardt z Ośrodka Studiów Wschodnich przypominał, że pełnię władzy na Ukrainie ma prezydent, a nie rząd i przyjęcie tej propozycji wiele opozycji nie da, a może doprowadzić do rozłamu z ruchem protestujących na Majdanie w Kijowie i innych miejscach kraju. - Z kolei odrzucenie oferty może spowodować, że opozycja zostanie oskarżona o zaostrzanie sytuacji w kraju i nieodpowiedzialność - dodaje Eberhardt.
Jego zdaniem, Janukowycz składając opozycji ofertę utworzenia rządu pokazał swoją słabość. - Działanie prezydenta pokazuje, że on też znalazł się w trudnej sytuacji. Czuje się słabszy, obawia się zbuntowanej prowincji i pęknięć w obozie władzy - mówi Eberhardt.