Na pokładzie maszyny było siedem osób, w tym dwoje dzieci. Pięć osób przewieziono do szpitala wojewódzkiego w Słupsku. Mają rany cięte głowy i rąk.
Maszyna runęła 50 metrów od budynków mieszkalnych. Na szczęście nie doszło do eksplozji i pożaru. Strażacy odłączyli w maszynie akumulatory i zabezpieczyli wrak przed ewentualnym pożarem kładąc tzw. poduszkę z piany.
- Śmigłowiec uległ wypadkowi podczas próby lądowania na boisku szkolnym i upadł na łąkę - mówi rzecznik komendanta głównego straży pożarnej Paweł Frątczak.
Świadkiem wypadku był znajdujący się w pobliżu chłopiec. - Silnik mu zgasł, chciał zawrócić, żeby nie uderzyć w drzewo. Chciał wylądować, zahaczył o pług i się wywrócił - relacjonował.
TVN24/x-news
Ze wstępnych ustaleń wynika, że w helikopterze lecącym na wysokości 250 metrów przestały działać oba silniki.
Śmigłowiec pilotował emerytowany żołnierz armii amerykańskiej. Licencję pilota ma od 35 lat. Komisja Badania Wypadków Lotniczych ma przyjechać na miejsce wypadku w piątek.
IAR, PAP, bk