Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
PAP
Katarzyna Karaś 05.05.2015

Sytuacja w Afganistanie. Walki przenoszą się na północ kraju

Wyjątkowo krwawo rozpoczęła się wiosna w Afganistanie. Od tego roku afgańskie wojsko, po tym jak Zachód wycofał się z udziału w wojnie, samodzielnie stawia czoło talibom. Partyzancka ofensywa ruszyła z końcem kwietnia, a główną areną walk po raz pierwszy stała się afgańska północ, a nie południe.
Afgańscy żołnierze z podejrzanymi o przygotowanie ataku talibamiAfgańscy żołnierze z podejrzanymi o przygotowanie ataku talibamiPAP/EPA/GHULAMULLAH HABIBI

Jak donosi reporter Wojciech Jagielski, najcięższe boje toczą się obecnie w prowincji Kunduz. To jedyna na północy Afganistanu prowincja, w której większość ludności stanowią Pasztunowie. To głównie spośród nich wywodzą się talibowie. Jesienią 2001 roku, podczas amerykańskiej inwazji na Afganistan, Kunduz był ostatnią twierdzą talibów.
Przez następnych kilkanaście lat Kunduz, a także pozostałe północne prowincje, zamieszkane przez Uzbeków, Tadżyków i Turkmenów (i graniczące z Tadżykistanem, Uzbekistanem i Turkmenistanem), należały w Afganistanie do najspokojniejszych.
Jednak odkąd w zeszłym roku z Afganistanu wycofały się zachodnie wojska, partyzancka wojna, tocząca się dotąd niemal wyłącznie na południu i wschodzie, zawitała także na afgańską północ, a Kunduz znów stał się głównym przyczółkiem talibów.
Talibowie, ponad 2 tys. partyzantów, ruszyli do szturmu na Kunduz i jego stolicę-imienniczkę zaraz po ogłoszeniu pod koniec kwietnia rozpoczęcia dorocznej wiosennej ofensywy. Atak zaskoczył afgańskie władze. Afgański wywiad nie tylko nie potrafił zawczasu rozszyfrować planów partyzantów, ale nawet nie dostrzegł, jak zbierają wielkie wojsko.
Talibowie zajęli część przedmieść Kunduzu i zagrozili tamtejszemu lotnisku. Twierdzą, że zabili prawie 250 żołnierzy, a sami stracili jedynie kilku ludzi. Strona rządowa przyznaje, że w Kunduzie toczą się ciężkie walki, a prawie pół tysiąca żołnierzy i policjantów przepadło bez wieści. Jednocześnie podkreśla, że straty ponoszą głównie talibowie.
W zeszłym tygodniu afgańskie władze przerzuciły do Kunduzu tysiące żołnierzy oraz ciężką artylerię. Afgańskie oddziały otrzymały też wsparcie amerykańskich instruktorów i lotnictwa. Mimo to partyzanci nie zostali wyparci z zajętych wiosek, powiatów i przedmieść Kunduzu, z których mogą oblegać stolicę prowincji.
Dlaczego talibowie przenieśli się na północ?
Talibowie skierowali uderzenie na północ z dwóch powodów - lata spokoju sprawiły, że tamtejsze garnizony i posterunki są słabsze i gorzej uzbrojone, a także dlatego, że odkąd jesienią władzę w Kabulu objął nowy prezydent Aszraf Ghani, Pakistan i Afganistan wspólnie zaczęły zwalczać na swoim pograniczu talibów z obu państw. Partyzanci, wypierani z ich baz, zaczęli przeprawiać się na północ Afganistanu.
Władze z Kabulu oceniają, że właśnie w ofensywie na Kunduz uczestniczy wielu talibów z Pakistanu, a także sprzymierzeni z talibami i Al-Kaidą partyzanci z Muzułmańskiego Ruchu Uzbekistanu, mający dotąd swoje bazy na afgańsko-pakistańskim pograniczu.
Wędrówką uzbeckich mudżahedinów i przeniesieniem afgańskiej wojny nad graniczne rzeki Amu-darię i Pjandż zaniepokojone są graniczące z Afganistanem od północy Tadżykistan, Uzbekistan i Turkmenistan. Tym bardziej że afgańscy talibowie atakują nie tylko Kunduz, lecz także inne północne prowincje, w których dotąd ich nie było. Zaatakowali nawet uchodzące za oazę spokoju miasto Mazar-e Szarif, "północną" stolicę Afganistanu.
Poza północą, będącą jak na razie główną areną tegorocznej afgańskiej wojny, talibowie atakują także w swoich matecznikach - Paktii, Ghazni, Kandaharze, a zwłaszcza w Helmandzie, skąd zimą i wiosną afgańskie wojsko bezskutecznie próbowało ich wyprzeć. Afgański minister spraw wewnętrznych poinformował niedawno, że talibowie działają w 20 z 34 prowincji kraju, a w 11 stanowią bardzo poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa.

/

PAP/EPA/HEDAYATULLAH AMID
Afgańskie wojsko musi sobie radzić?
Tegoroczna, wiosenno-letnia ofensywa talibów jest pierwszą, w której afgańskie wojsko i policja miały samodzielnie walczyć z partyzantami. Po 13 latach inwazji, z końcem zeszłego roku Zachód oficjalnie wycofał się z afgańskiej wojny, a stutysięczna zachodnia armia opuściła Afganistan.
Pod Hindukuszem, zgodnie z umową zawartą jesienią przez Afganistan i USA, pozostało kilkanaście tysięcy żołnierzy z USA i Europy, którzy są rozmieszczeni w kilku amerykańskich bazach. Mają oni szkolić afgańskie wojsko, a gdyby zaszła taka nadzwyczajna potrzeba - tropić i zwalczać ukrywających się w Afganistanie bojowników Al-Kaidy. Nie uczestniczą w operacjach zaczepnych przeciwko afgańskim talibom.
Powołując się na zachodnich i afgańskich dyplomatów oraz polityków, gazeta "New York Times" ujawniła pod koniec kwietnia, że amerykańskie lotnictwo, choć oficjalnie miało tego nie robić, w wciąż prowadzi działania zbrojne w Afganistanie, a amerykańscy komandosi przeprowadzają nocne pacyfikacje afgańskich wsi.
Według gazety, aby formalnie nie łamać postanowień umowy o wycofaniu zachodnich wojsk z afgańskiej wojny, amerykańskie dowództwo przydziela instruktorów pierwszoliniowym oddziałom afgańskim, by móc im posyłać na odsiecz samoloty, gdy amerykańscy żołnierze dostaną się pod ogień talibów. W marcu Amerykanie przeprowadzili ponad 50 takich powietrznych operacji.
Zdaniem "NYT" dalszy udział w afgańskiej wojnie wymusiła na Amerykanach słabość afgańskiego wojska i kabulskich władz, które sprawiły, że amerykański dowódca gen. John F. Campbell faktycznie sprawuje obowiązki ministra obrony Afganistanu, którego stanowisko wciąż pozostaje nieobsadzone.
PAP, kk