PAP
Katarzyna Karaś
28.02.2011
Z maczetami i karabinami w dłoniach zaatakowali rezydencję prezydenta
Uzbrojeni napastnicy zaatakowali rezydencję prezydenta Demokratycznej Republiki Konga w Kinszasie. W momencie ataku Joseph Kabila i jego żona byli poza domem.
Joseph Kabilafot. U.S. Department of Defense/CC
W trwającej blisko godzinę strzelaninie zginęło co najmniej dziewięć osób - informują świadkowie. Twierdzą, że widzieli w pobliżu rezydencji prezydenta ciała siedmiu napastników i dwóch ochroniarzy.
Kabila uważa, że za atak, do którego doszło przed zaplanowanymi na listopad wyborami prezydenckimi, odpowiedzialni są jego przeciwnicy polityczni.
- Zrobili to ci ludzie, którzy boją się stawić mi czoła w wyborach - relacjonuje słowa Kabili jego doradca.
"Wszystko jest pod kontrolą"
Minister ds. łączności i mediów Lambert Mende po ataku wystąpił w państwowej telewizji i zapewnił, że obecnie wszystko jest pod kontrolą. Dodał, że niektórzy napastnicy zostali zabici lub ranni, a pozostałych aresztowano.
- Ludzie ci chcieli fizycznie skrzywdzić prezydenta, ale kraj i wszystkie jego instytucje działają normalnie - oświadczył.
Jak podkreśla agencja Associated Press, mimo że wschodnia cześć Demokratycznej Republiki Konga jest bardzo niespokojna i rebelianci terroryzują tam cywili, to podobne ataki w stolicy kraju Kinszasie zdarzają się dość rzadko.
Miał zginąć jak ojciec?
Obecny prezydent objął swój urząd w 2001 roku po tym jak zamordowano jego ojca, Laurenta Kabilę. W 2006 roku został wybrany na kolejną kadencję w pierwszych demokratycznych wyborach w tym kraju.
W styczniu opowiedział się za przeprowadzeniem w listopadzie tylko jednej tury wyborów prezydenckich, dzięki czemu prezydentem będzie mógł zostać kandydat, który zdobędzie mniej niż 50 proc. głosów.
Zdaniem opozycji może się to przyczynić do jego zwycięstwa.
kk