To polityczna sensacja - ocenia tygodnik - w sprawie wniosku o dymisję premiera po cichu negocjują partie, które na co dzień ostro się zwalczają: Ruch Palikota, PiS, SLD oraz Solidarna Polska. Z inicjatywą wyszedł Janusz Palikot, który zaproponował prof. Kleiberowi, aby ten został kandydatem opozycji na szefa rządu. Zgodnie z konstytucją premiera nie można odwołać bez podania nazwiska jego następcy. Tak więc głosowanie za kandydaturą Kleibera będzie jednocześnie poparciem dymisji Tuska i zakończenia rządów Platformy.
Kleiber jest jednym z niewielu pośredników między lewicą a PiS. To kandydat akceptowalny dla obu stron. Prof. Kleiber był ministrem nauki w rządach SLD - najpierw Leszka Millera, potem Marka Belki (2001-2005). Następnie płynnie odnalazł się jego doradca prezydenta Lecha Kaczyńskiego (2006-2010). Kiedy w ostatniej kampanii wyborczej spekulowano o możliwej rządowej koalicji PiS z SLD, Kleiber był poważnym kandydatem na premiera.
- Są sytuacje, gdy władza nie jest dłużej w stanie kierować państwem. Wtedy część klasy politycznej ma prawo uznać, że należy powołać tymczasowy rząd fachowców na rok-półtora, do czasu wcześniejszych wyborów. Poważni ludzie nie mogą się uchylać od odpowiedzialności za rządy w kraju - mówi w rozmowie z "Wprost" profesor Kleiber.
Patrząc na sprawę z arytmetycznego punktu widzenia - rząd wisi na włosku. Platforma i PSL mają w sumie 234 posłów, zaledwie trzy ponad wymaganą większość. Według szacunków "Wprost" zjednoczona opozycja może liczyć maksymalnie na 224 głosy. Żeby Tuska zastąpić profesorem Kleiberem potrzeba jeszcze siedmiu szabel. A to oznacza, że bez głosów posłów PSL lub Platformy taka roszada nie będzie możliwa.
Zobacz galerię - Dzień na zdjęciach >>>
"Wprost"/aj