Protest, który ściągnął tak ogromne tłumy w stolicy wschodniolibijskiej Cyrenajki, był wyrazem oburzenia Libijczyków wobec przejmowania kontroli nad ich państwem przez ekstremistów religijnych. Wielu uczestników demonstracji wyrażało swoją solidarność i przepraszało Stany Zjednoczone za atak z 11 września, gdy zamordowano czterech obywateli USA, w tym ambasadora.
Po demonstracji kilkaset osób udało się przed siedzibę milicji Ansar al-Szaria, która jest luźno łączona z atakiem na konsulat. Demonstranci podpalili samochód, którym wjechali do budynku. Pomimo oporu, demonstranci opanowali budynek i przekazali go w ręce armii. Według niepotwierdzonych doniesień z budynku uwolniono 20 przetrzymywanych osób. Bojówki islamistyczne odmawiają w Libii rozbrojenia się, lub wcielenia w struktury nowej armii. Systematycznie dokonują też ataków na struktury nowego państwa.
"Nigdy więcej al-Kaidy", "precz z salafitami", "chcemy demokracji" - takie hasła można było usłyszeć z ust demonstrantów, którzy w rozmowach z zachodnimi mediami podkreślali swoje zgorszenie wydarzeniami w amerykańskim konsulacie.
Później kilkaset osób ruszyło na siedzibę innej grupy – Rafallah Sahati. Tam ekstremiści otworzyli ogień – rannych zostało co najmniej 20 osób, a trzy zostały zabite. W ten sposób obronili swoją bazę.
Zobacz galerię - Dzień na zdjęciach >>>
sg