Polacy uchodzą za pruderyjnych, a seks wciąż bywa tematem tabu zarówno w przestrzeni publicznej, jak i w prywatnych rozmowach. – Tym bardziej to właśnie u nas powinien się narodzić pomysł stworzenia Muzeum Erotyki – podkreśla Dariusz Kędziora, pomysłodawca i dyrektor pierwszej w Polsce placówki tego typu, która 9 lutego otwiera swe podwoje w Warszawie.
– Nie jesteśmy muzeum seksu – zaznacza gość Justyny Dżbik. – Seks kojarzy się wyłącznie z biologią, prokreacją. My chcemy prezentować erotykę od strony sztuki, pokazać, jak inne narody, inne kultury na nią spoglądały – wyjaśnia. Dlatego w Muzeum nie znajdziemy gadżetów znanych z oferty sex shopów – wibratorów, figlarnej bielizny czy innych mniej lub bardziej finezyjnych akcesoriów. – U nas są obrazy, ceramika, plakaty, obwieszczenia; nie ma wibratorów, afrodyzjaków ani materiałów pornograficznych – wylicza Dariusz Kędziora.
Większość zgromadzonych w Muzeum eksponatów pochodzi z Azji. Wynika to z charakterystycznego dla dalekowschodnich kultur pozbawionego pruderii, pogodnego spojrzenia na erotykę. Są też przedmioty przywiezione z Ameryki Południowej. – Ciekawym przykładem jest Peru, gdzie sztuka erotyczna była bardzo popularna do czasu przybycia Hiszpanów – tłumaczy Dariusz Kędziora.
Honoru rodzimej kultury broni natomiast gadżet przywieziony z Zakopanego: drewniany długopis, którego ruchoma dolna część skrywa niespodziankę. – Kiedy tę dolną część się opuści, wyskakuje zakrzywiony góralski fallus – wyjaśnia Dariusz Kędziora. Jak przyznaje, na tle liczącej tysiące lat tradycji sztuki erotycznej rodem z Chin, Japonii czy Tajlandii, nie jest to oszałamiające osiągnięcie.
Do Muzeum Erotyki warto się udać na randkę – przekonuje gość Czwórki. Wstęp będzie kosztował 25-30 złotych, a więc mniej więcej tyle, ile bilet do kina. – To dobry pomysł na przełamanie nieśmiałości – przekonuje gość Czwórki.
Więcej w rozmowie Justyny Dżbik z dyrektorem Muzeum Erotyki. Dźwięk znajdziesz w ramce po prawej stronie.
ŁSz