Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
Polskie Radio
Grzegorz Śledź 27.08.2020

Pieśni piękne, czyli zdrowe złudzenie?

Razu jednego z przyjaciółmi w czasach młodzieńczych, kiedy trawiliśmy nasze najpiękniejsze chwile na poszukiwanie tysiącletnich pieśni, gotowi oddać spojrzenia ukochanych za kawałek "stołka cisowego", trafiliśmy pod dach pewnej roztoczańskiej śpiewaczki, poleconej uprzednio.  

Czekała na nas z sąsiadką, a na stole pyszniło się i hipnotyzowało wzrok ciasto piernikowo-czekoladowe przełożone kremami o takich odcieniach różu, żółci i zieleni, których wcześniej nigdy nie widziałem w moim wielkim mieście, a też i nigdy nie słyszałem, ani nie czytałem, żeby mieli je spożywać na ucztach dawni pasterze. W takiej kolorowej konfuzji minęło chwil małowiele, spędzonych na fascynujących narzekaniach na zdrowie, rozluźniających ćwiczeniach z diagnozowania upadku obyczajów, a zakończonych utworzeniem empatycznego kręgu, w którym odbył się krótki seans wywoływania ducha gierkowskiego dobrostanu. A potem nastąpiły pieśni, kątem oka zauważyłem jak moja dłoń nadusza przycisk urządzenia nagrywającego.

Cały następny dzień spędziłem medytując lessowy wąwóz, bolał mnie brzuch od ciasta, uszy od emisji głosu Ordonki, takiej z dodatkiem E-777, a dusza od piosenek z zawartością sentymentu, przekraczającą wszelkie dopuszczalne normy. Ale to był początek uzależnienia, walczę z nim dzielnie, ale cóż, fajans chyba trwały jest niczym spiż, bezpłodność sentymentalizmu jest epicka, a jego optymizm pociągająco bezwstydny. Każde codzienne zachwianie kroku wydaje się ciekawsze od świątecznego pląsu pasterza z pasterką, a jednak.... Ta zaklęta w folklorze siła widzenia wstążek w łachmanach jest ogromna, pewnie dlatego, że jeszcze pańszczyźniana.

Mówiłem od tej pory na taki komplet repertuarowo-wykonawczo-muzyczny "piosenki z cukierni ciast trujących" przez skojarzenie z malarstwem Witolda Wojtkiewicza i w ogóle z młodopolską groteską, ale przyjęło się szerzej celnie i lapidarnie zarazem oddające istotę rzeczy określenie, ukute przez Jacka Hałasa – pieśni piękne. Ten ludowy miraż świata swojego jako lepszego, bogatszego, pańskiego (szlacheckiego i mieszczańskiego) jest wzruszający podwójnie – zarazem nieznośnie i prawdziwie. Udziela mu się też pewna sankcja, można powiedzieć, religijna, projektuje wyobrażenie pewnego rygorystycznego ładu z furtką na wyjątki, odstępstwa. Jest bajaniem, czymś zasadniczo różnym od wyrafinowanej formalnie literatury, bo sięgającym wprost do komunałów, na których wspiera się cywilizacja ludzka. Jego morał ma być zdrowy, nieobciążony dywagacjami i wątpliwościami. Jednak czy to nie złudzenie? Bo mają te kiczowate ludowe piosenki też moc transportowania do takich przedziwnych miejsc jak gabinety luster, w których najzupełniej razem mogą się znaleźć zarówno słuchacze tych piosenek, jak ich wykonawcy.

Pamiętam koncert "Pieśni piękne", który miał miejsce w szczebrzeszyńskiej synagodze w ramach Taboru Lubelskiego w 2008 r. Kuratorem koncertu był Jacek Hałas i wystąpił na nim wraz z trzema gracjami, świetnymi śpiewaczkami – Basią Wilińską, Beatą Oleszek i Dorotą Grochowską. Było to wydarzenie, które w naturalny i nieprogramowy sposób zrywało z konwencją koncertu, wśród zgromadzonych ludzie zewsząd i w każdym wieku, o skrajnie różnych tzw. kodach (kotach?) kulturowych stworzyli wspólnotę odbioru i partycypacji. Wydarzyła się muzyczna, społeczna uczta,  jak to niektórzy lubią mówić "piękne spotkanie", było idealnie.

Remek Hanaj

***

Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.