Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
IAR / PAP
Dariusz Adamski 09.02.2021

Białoruś: ruszył proces dziennikarek Biełsatu. Grozi im do trzech lat więzienia

W Mińsku rozpoczął się we wtorek jeden z najgłośniejszych procesów związanych z protestami na Białorusi. Przed sądem stanęły dwie dziennikarki TV Biełsat, Kaciaryna Andrejewa i Daria Czulcowa. Władze zarzucają im "kierowanie protestami" podczas prowadzenia relacji online. Proces ma charakter polityczny i jest związany z profesjonalną działalnością dziennikarek – twierdzą obrońcy praw człowieka. Reporterki są sądzone za prowadzenie relacji online. Z artykułu o "działaniach poważnie naruszających porządek publiczny" grozi im do trzech lat pozbawienia wolności.

Proces rozpoczął się o godz. 8 czasu polskiego przed sądem dzielnicy frunzeńskiej w Mińsku. Dziennikarki zostały na niego doprowadzone z aresztu, gdzie przebywały niemal trzy miesiące.

Zgodnie z białoruskimi przepisami reporterki są w klatce. Na salę wpuszczono tylko część osób przybyłych do sądu, w tym media państwowe i niektórych akredytowanych dziennikarzy mediów niezależnych - podaje telewizja Biełsat.

Relacja z brutalnej pacyfikacji protestów

28-letnia Andrejewa i 24-letnia Czulcowa 15 listopada prowadziły relację online z brutalnego rozpędzania przez OMON spontanicznej akcji upamiętnienia pobitego na śmierć Ramana Bandarenki.

Wydarzenia te rozgrywały się na słynnym mińskim podwórku, zwanym Placem Przemian. Bandarenka zmarł trzy dni wcześniej w szpitalu na skutek brutalnego pobicia przez "nieznanych sprawców". Zawinił tym, że próbował ich zniechęcić do obcinania wywieszonych na płocie biało-czerwono-białych wstążek, będących symbolem białoruskiego protestu.

Śmierć mężczyzny wywołała szok wśród Białorusinów, a na miejscu, gdzie był widziany po raz ostatni, zaczęli przychodzić ludzie, tworząc tam spontaniczne upamiętnienie. Zostało ono zniszczone 15 listopada przez siły milicji. Tego wieczoru na Placu Przemian doszło do brutalnych zatrzymań i prawdziwej obławy na zebranych tam ludzi.

Andrejewa i Czulcowa nadawały z mieszkania na 13 piętrze, jednak służby wyśledziły je, wtargnęły do środka i zatrzymały. Kobiety zostały najpierw ukarane 7-dniowym aresztem za udział w nielegalnym proteście. Potem wszczęto wobec nich postępowanie karne z artykułu o "organizacji działań grupowych poważnie naruszających porządek publiczny". Miały m.in. za pośrednictwem relacji online "kierować protestami", spowodować blokady transportowe.

Absurdalne zarzuty

- Te zarzuty są absurdalne, a cała sytuacja nie ma nic wspólnego z postępowaniem sądowym, bo przecież one nie zawiniły w ogóle. Dziennikarki wykonywały swoją pracę. Pytanie brzmi tylko, na co się zdecyduje reżim - powiedziała dyrektorka nadającej z Polski białoruskojęzycznej telewizji Biełsat, Agnieszka Romaszewska-Guzy.

- Ciągle mam nadzieję, że jednak nie zapadnie wyrok więzienia - oświadczyła. Sytuację porównała do czasów PRL, gdy "człowiek modlił się, że a może będzie wyrok w zawieszeniu albo grzywna". "Doświadczyliśmy już wielu represji, ale czegoś takiego jeszcze nie było - dodała. W 2020 r. dziennikarzy Biełsatu zatrzymywano 162 razy. Zasądzono im w sumie 34 areszty administracyjne i ponad 26,3 tys. dol. grzywny.

Jak podkreśliła dyrektorka Biełsatu, represje wobec reporterek mają konkretny cel – zastraszenie mediów. - Kaciaryna to bardzo znana dziennikarka, a Daria – to młoda, zupełnie nieznana osoba. Sygnał jest taki: zobaczcie, każdy może pójść siedzieć - powiedziała Romaszewska-Guzy.

- My w tej sytuacji możemy zrobić tylko jedno – pracować dalej i pokazywać, że te groźby nie przyniosły skutku - oceniła.

Dziennikarki więźniarkami politycznymi

Obie dziennikarki zostały uznane przez organizacje praw człowieka za więźniarki polityczne. Pomimo wezwań do władz Białorusi o ich uwolnienie, od listopada pozostają w areszcie.

Do ich uwolnienia i zaprzestania prześladowań dziennikarzy na Białorusi wzywały m.in. UE i szereg organizacji broniących praw dziennikarzy. Ambasada USA w Mińsku nazwała w oświadczeniu z 8 lutego postępowanie przeciwko reporterkom "jednym z wielu przykładów politycznie motywowanego manipulowanie przepisami ze strony władz, by zmusić media do milczenia".

Zarzuty karne na Białorusi za pracę w czasie protestów mają także inni dziennikarze niezależnych mediów. M.in. Kaciaryna Barysewicz z portalu TUT.by przebywa w areszcie, oczekując na proces za "ujawnienie tajemnicy lekarskiej". Opublikowała ona udostępnioną przez lekarza informację, że w krwi Ramana Bandarenki nie było alkoholu, gdy trafił do szpitala z pękniętą czaszką i innymi śmiertelnymi obrażeniami. Arciom Sarokin, lekarz, który ujawnił tę informację, również ma zarzuty karne. Ich proces ma się rozpocząć 19 lutego.

W areszcie z zarzutami karnymi przebywają także pracownicy białoruskiego Press-Clubu, który zajmuje się m.in. szkoleniem dziennikarzy, organizacją debat i działalnością społeczną.

IAR/PAP/dad