Sypie coraz gęściej, coraz piękniej, jakby wszystkie tkaczki w chmurach zbiegły się ze śniegiem na wargach by sypnąć mi tę woalkę. Siedzę. Patrzę. Wdycham ten widok.
Sączę Comte Tolosan. Rzadkie wino. Nawet we Francji niemal zapomniany szczep, tak jak i część moich wspomnień. To niesłychany w swym zestawieniu Cabernet – Negrette. Niesłychany jak ta noc. Wytrawne, czerwone wino pachnące czekoladą.
Czarna czekolada i biel śnieżnego welonu. Zamknij oczy i zobacz to. Cisza. Spokój. I nagle jakby ruszyła sfora psów myśliwskich. Natrętne. Szczekliwe. Nie chcą, abym zapadł się w tej biało-czarnej mgle. Telefon. I ten głos w słuchawce.
Ten sam, który śmiga jak wiatr pod nartami skoczkom w Planicy. Ten sam, który tureckiemu sędziemu odkorkował gwizdek w czasie pamiętnego meczu Widzewa. Ten głos słyszałem na trybunach stadionu Velodrome, gdy pod rozpostartymi rękoma Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Marsylii, patrząc na kąpiący się w granacie wieczoru lazur morza, oglądałem mecz Holandia - Brazylia w ćwierćfinale mistrzostw świata 1998.
Wtedy ten głos był tuż koło mojego ucha. Jakbym radio nosił przy głowie. I teraz ten sam głos rzuca pytania – "Znasz Londyn?" "Jasne". "Lubisz Londyn?".
Nie wytrzymałem i rzuciłem niczym Inwokację – "Łódź i Londyn ojczyzny moje wy jesteście...". "To ja mam dla ciebie propozycję"- powiadał głos, a mnie się zdawało, że nie Wojski, tylko, że narty i piłka grają.
Propozycja ze strony "Głosu" jest taka. Za 600 dni Olimpiada w Londynie. Teraz wszyscy znają Londyn. Przewodników napisano milion. "Ty tam byłeś, żyłeś, pracowałeś, kochasz to miasto, to pisz o swoich w nim ścieżkach.".
I tak to Tomek Zimoch zmiótł moją zamieć za oknem. Alpy wsadził do kuferka i zamknął zamek z brzękiem. Łódź odstawił na półkę. I obudził londyńskie sny, marzenia, wspomnienia.
Brixton i po raz pierwszy w życiu widziany w pełnej wersji "Rejs", East End, kiedy to w dzielnicy zamieszkałej przez przybyszów z Bangladeszu byłem jedynym białym.
Spitafileds Market i człowiek, który zdecydował się na to, by być kloszardem. Z bólem na twarzy przyznał mi się, że jest znów w niewoli rzeczy, bo znalazł fotel i teraz nie może opuścić placu, bo boi się, że mu go ukradną.
Puby, Kuba Rozpruwacz, kurczak palący podniebienie w Putney, jelenie w Kew Gardens, kluby i stadiony. Mieszkałem o 100 metrów od Stamford Bridge, przy cmentarzu, na którym pochowana jest Pocahontas, a kochałem się w Zjednoczonej Zachodniej Szynce czyli West Ham United – oczywiście "Młotkach", a nie "Szynce". Ale to drugie było bardziej smakowite. I Polskie. Hammers i Ham.
Lillywhites, sklep, w którym "sprzedajemy sprzęt do wszystkich dyscyplin sportowych". Ja tam sprzedawałem narty, ale jak mi zaczęto rozbierać dom, w którym mieszkałem, to szefowa dała mi "tyle dni ile potrzebujesz, żebyś mieszkał jak człowiek".
A ja znałem życie lokatora na dziko, który włamywał się do opuszczonych salonów fryzjerskich w Hackeney. No i narty. Codziennie przed pracą w nocnym klubie przy Sloane Square jeździłem w Beckton na nartach.
Ale o tym za tydzień.
O rany! Tomek! Coś ty najlepszego zrobił. Zdarłeś taśmę zaklejającą skrzynię ze wspomnieniami i to wszystko wyfrunęło pod obłoki przeganiając śnieżycę nad Paryżem i wylądowało na Tamizie.
Marek Brzeziński