W 1945 roku, po wyparciu wojsk niemieckich z ziem polskich, Sowieci, wraz z polskimi komunistami, zaczęli wprowadzać własny porządek. Jednym z pierwszych zadań było zniszczenie podziemia antykomunistycznego.
W lutym poufna instrukcja Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego głosiła: "Rozwiązanie Armii Krajowej traktować jako fikcyjne. Zmienić metodę zwalczania AK, które należy odtąd uważać za ruch oporu wobec władzy komunistycznej i antydemokratyczny. W obecnej fazie walka z AK powinna być bezwzględna".
Wojska NKWD wspomagane polskimi oddziałami przeprowadzały masowe aresztowania żołnierzy, oficerów i ludzi uznanych za niebezpiecznych dla nowego ustroju. Ci, którzy przeżyli aresztowania i śledztwo, trafiali do więzień i obozów, skąd byli wywożeni w głąb Związku Radzieckiego, do łagrów.
Obóz w Rembertowie
Jeden z najbardziej znanych obozów dla żołnierzy AK mieścił się w Rembertowie pod Warszawą. Jego więźniem był między innymi jeszcze wtedy nierozpoznany gen. Emil Fieldorf. Teren zarządzany całkowicie przez NKWD był otoczony potrójnym płotem z drutu kolczastego. Dzienne wyżywienie stanowiło 100 gram chleba i dwa litry wodnistej zupy.
- Obóz ten był zorganizowany na terenie przedwojennej wytwórni amunicji. Składał się z kilku baraków. W największym było dziesięć dużych izb. W każdej przetrzymywano 120-150 ludzi - mówił na antenie Radia Wolna Europa Alfred Grabowski, więzień obozu w Rembertowie.
12:20 AK Rembertów.mp3 Audycja poświęcona historii obozu NKWD w Rembertowie, jego rozbiciu przez AK i dalsze losy więźniów. Ilustrowana wspomnieniami uczestników wydarzeń. (RWE)
Brawurowa akcja
Szaleńczą decyzję o rozbiciu obozu podjął kpt. Walenty Suda ps. Młot, dowódca Obwodu Mińskiego Mazowieckiego AK. Oddziałem uderzeniowym dowodził ppor. Edward Wasilewski ps. Wichura. Akcję zaplanowano na noc z 20 na 21 maja 1945.
- Gdzieś koło godziny drugiej w nocy usłyszeliśmy seryjne strzały, potem mała przerwa i później donośne serie z okolic bramy. Wszyscy strażnicy na wieżyczkach zostali zestrzeleni przez atakujące oddziały leśne. Zerwaliśmy zamki w ostatniej chwili. Wybiegliśmy na korytarz, ale tam już byli radzieccy żołnierze - wspominał Alfred Grabowski.
W czasie 20 minutowej akcji zabito ponad sześćdziesięciu żołnierzy sowieckich, przy stratach własnych wynoszących zaledwie trzech ludzi. Niemal natychmiast za uciekinierami ruszyły oddziały sowieckie i polskie.
- Z lasu zobaczyliśmy, że droga jest obstawiona przez żołnierzy w polskich mundurach. Obława. Dowódca zaryzykował i ustawił nas w sześć dwójek. Przeszliśmy, a za nami tłum uwolnionych – wspominał spotkanie z oddziałem jeden z partyzantów. - Berlingowcy musieli wiedzieć, kim jesteśmy, a jednak przepuścili nas bez walki. Niektórzy salutowali naszemu dowódcy.
Drugi akt dramatu
Tymczasem w obozie rozegrał się drugi, mniej znany, akt dramatu.
- Wezwano nas rano na apel. Odliczano, ilu brakuje. Uciekło ponad 550 osób. Po południu zaczęto już zwozić pierwszych złapanych. Przywiezieni ludzie byli identyfikowani, niektórych od razu wyprowadzano i w zagajniku rozstrzeliwano – mówił więzień obozu.
Pomimo ponownego złapania ok. 200 osób akcja partyzantów wstrzymała wywózki więźniów do łagrów sowieckich. Wkrótce potem obóz został zlikwidowany. Przez wiele lat jego istnienie było otaczane tajemnicą, a do dzisiaj brakuje wielu dokumentów archiwalnych i trwają poszukiwania grobów zamordowanych więźniów.
mjm