Polskie Radio

Rozmowa z prof. Januszem Adamowskim

Ostatnia aktualizacja: 20.06.2011 08:15

Krzysztof Grzesiowski: Gość Sygnałów Dnia: prof. Janusz Adamowski, dziekan Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Dzień dobry, panie profesorze.

Prof. Janusz Adamowski: Dzień dobry państwu, dzień dobry panom.

K.G.: Z ręką na sercu możemy się przyznać do tego, że nie wszyscy z naszych słuchaczy i widzów wiedzą o tym, że w tym roku obchodzimy pewną rocznicę z punktu widzenia rynku prasowego w Polsce arcyistotną, bowiem oto 350 lat temu ukazała się pierwsza polska gazeta Merkuryusz Polski Ordynaryjny. Żywot krótki, bo to od stycznia 1661 roku do lipca 41 numerów, ale pierwszy krok został zrobiony.

J.A.: Niewątpliwie był to ważny dzień, chociaż Polska oczywiście nie była pionierem, jeśli chodzi o wydawanie prasy, to gdzie indziej się narodziły drukowane środki przekazu, ale miło, żeśmy się włączyli do tego procesu.

K.G.: I tak nam do dzisiaj to pozostało.

J.A.: No właśnie.

K.G.: 350 lat, sesja organizowana na Uniwersytecie Warszawskim właśnie poświęcona 350–leciu prasy polskiej zawierała pewien wykład, który można by potraktować, jego tytuł, jako dość kontrowersyjny, a może prowokujący, profesora Tomasza Klasa–Gobana „Gazeta wymierający gatunek”. I tu nie było znaku zapytania.

J.A.: No właśnie zdziwiłem się, ponieważ moim zdaniem znak zapytania był tam absolutnie niezbędny. Wydaje się, że informacje o tym, jakoby prasa drukowana miała umrzeć w najbliższym czasie, są cokolwiek przesadzone, że sięgnę do tego sformułowania Marka Twaina. Sądzę, że przed prasą jest jeszcze co najmniej ładnych parę lat.

K.G.: Czy ktokolwiek potrafi zliczyć tytuły prasowe na polskim rynku dziś w 2011 roku?

J.A.: Nie sądzę, wszyscy medioznawcy podają liczbę przybliżoną 6–6,5 tysiąca tytułów...

K.G.: Wszelkich.

J.A.: Z czego to wynika? Wynika to z fluktuacji dużej na tym rynku panującej.

K.G.: A swoją drogą ciekawe, jaki jest średni żywot gazety. Ktoś próbował może to zmierzyć?

J.A.: Nie, nie sądzę, żeby był taki odważny.

K.G.: Czyli to kwestia pieniędzy, tak? Jeśli wydawca ma pieniądze...

J.A.: Niewątpliwie.

K.G.: ...gazeta jest sprzedawana, ma reklamy, to istnieje, jeśli nie ma...

J.A.: W dużej mierze tak. Sprzedaż egzemplarzowa już od dawna nie jest głównym źródłem zasilania prasy, właściwie od drugiej połowy XIX wieku prasa żyje przede wszystkim z reklam.

Wiesław Molak: A kłopoty finansowe polskiej prasy?

J.A.: No, pogłębił je kryzys, to oczywiste, chociaż wychodzenie z kryzysu spowodowało, że media trochę lepiej się poczuły, ale w minimalnym stopniu jednak dotyczy to prasy. Radio i prasa drukowane niestety są w tej drugiej połówce. Najlepiej, jeśli chodzi o wpływy pochodzące z reklamy, mają się firmy internetowe i telewizja oczywiście.

K.G.: Koncentracja na rynku prasowym to dziecko XX/XXI wieku, czy to zaczęło się wcześniej?

J.A.: Koncentracja zaczęła się wcześniej, właściwie pod koniec wieku XIX, na przełomie XIX i XX wieku widać już było to w Niemczech i na rynku brytyjskim. W Polsce oczywiście dużo później.

K.G.: Czasami są takie opinie o naszej prasie, że to nie nasza prasa, że niby po polsku jest napisane, ale tak na dobrą sprawę to właściciel to niewiele z naszym krajem ma wspólnego.

J.A.: One w pewnym sensie są uzasadnione, ponieważ głównymi właścicielami drukowanych środków przekazu w Polsce są koncerny zachodnie, przede wszystkim niemieckie, to prawda. Zwłaszcza dotyczy to prasy kolorowej, periodycznej.

K.G.: Skoro pan profesor wspomniał o prasie kolorowej, na pewno dzieckiem XX wieku jest tzw. tabloid, chociaż przed wojną mówiło się: prasa brukowa zdaje się, „czerwoniaki” były słynne jeszcze żyjące z sensacji i z wielkich tytułów na pierwszej stronie, no a dzisiaj mamy, to jest nasza rzeczywistość. Co pan o tym sądzi?

J.A.: No, tabloid pojawił się jako taki w 1919 roku. To wymysł amerykański. Później płynnie przeszedł do Europy, na Wyspy Brytyjskie. Właściwie można powiedzieć, że to sensacyjne gazety przejęły tę formułę wydawniczą i oczywistym jest, że z nimi jest on przede wszystkim kojarzony. Niemniej jednak proszę zwrócić uwagę, że format tabloidowy dzisiaj przybrały już gazety poważne: Rzeczpospolita, Gazeta Wyborcza. To jest format, nie mówię o formule.

K.G.: Kiedyś w tłoku sztuką było rozłożyć gazetę w tym kształcie sprzed iluś tam lat, bo to jednak duża powierzchnia była.

J.A.: Niewątpliwie był to jeden z powodów, ważnych powodów – wygoda, czytanie w środkach komunikacji miejskiej.

W.M.: No tak, ale jak wypadają te wszystkie reklamówki i dodatki, to to nie jest wygoda. Trzeba zbierać.

J.A.: No ale z tego w sposób oczywisty dzisiaj żyje prasa. Powiedzieliśmy sobie, że sprzedaż egzemplarzowa dramatycznie spada. Już do przeszłości należą wielomilionowe nakłady. Ten czas, kiedy 33,6 miliona egzemplarzy sprzedawał pewien tygodnik, radziecki jeszcze wtedy, to należy już do przeszłości. Nawet Renmin Ribao nie ma już takich nakładów.

W.M.: Panie profesorze,  a jak duże są zwroty prasy?

J.A.: Generalnie coraz większe. To znaczy to jest tajemnica handlowa.

W.M.: Widzimy w kiosku, że tam coraz większa kupka tych gazet jest z tygodnia na tydzień.

J.A.: Na dzisiaj Internet wypiera czytelnictwo prasy, zwłaszcza codziennej prasy, niestety traci czytelników. To starsze pokolenie, które czerpało jakąś przyjemność z obcowania z gazetą, szelest papieru, jego zapach, zapach farby drukarskiej, to była taka specyficzna atmosfera, powiedziałbym, charakterystyczna dla mojego pokolenia, zasiadanie w fotelu, w ciszy. Dzisiaj młode pokolenie obcuje już przede wszystkim z Internetem. To już zupełnie inne misterium.

K.G.: Tygodniki czytało się w soboty, zbierało się wszystkie, zasiadało się i się czytało.

J.A.: Tygodniki czytało się w sobotę, oczywiście, było ich dużo.

K.G.: Dzisiaj część w poniedziałek, trochę we wtorek, trochę w środę i tak dalej, i tak dalej, tak to wygląda.

J.A.: Tak, tak. Dzisiaj to jest czytelnictwo bardzo zubożone. Młodzi bardzo mało czytają, widzę to u siebie na Uniwersytecie.

K.G.: Ale jeszcze na chwilkę chciałbym wrócić do tabloidów. Co pan o nich sądzi? Jaką one mają wartość?

J.A.: Z mojego punktu widzenia mizerną. Natomiast jest na pewno grupa czytelników, którzy potrzebują tabloidu. Tabloid niesie ze sobą przede wszystkim sensację, to jest sensacja obyczajowa, sensacja związana ze światem polityki, sport oczywiście, bo to jest też znaczna część zawartości tabloidów. No i jest grupa czytelników mało wybrednych, tak bym powiedział, którzy potrzebują tabloidu i dla nich on jest pokarmem codziennym. Natomiast zdecydowana mniejszość jednak potrzebuje prasy poważnej.

K.G.: Pokarmem z jednej strony, ale także źródłem wiedzy.

J.A.: No, wiedzy...

K.G.: Tej wystarczającej tak na dobrą sprawę.

J.A.: Wiedzy specyficznej, tak bym powiedział. Ja nie wiem, czy ona... Być może tym ludziom ta wiedza wystarczy, natomiast czy ona obiektywnie jest wystarczająca, no to już bym nie dyskutował.

W.M.: Panie profesorze,  ale tak narzekamy, narzekamy, a kupujemy jednak. Może jak nikt nie widzi oprócz pani w kiosku.

J.A.: To jest taki właśnie specyficzny typ zachowań, że kupujemy wstydliwie gazetę i chowamy ją między rzeczy poważne, ale to wynika pewnie z tego podglądactwa, które jest charakterystyczne dla każdego człowieka. Lubimy wiedzieć, co robi Doda, i to media właśnie nakręcają tę spiralę, także elektroniczne.

K.G.: Są przykłady, jak trudno jest wejść na rynek prasowy czy to z dziennikiem, czy z periodykiem, np. tygodnikiem, chociaż ostatni przykład tygodnika Uważam Rze pokazuje, że można.

J.A.: Można.

K.G.: Ale tak zastanawiam się,  czy rynek jest na tyle chłonny, by przyjmować nowe tytuły właśnie z szansą na sukces.

J.A.: Rynek nie jest chłonny. Odtrąbiono sukces Uważam Rze, ale wydaje mi się, że w pewnej części... Może powiem coś, co jest obrazoburcze, ale są to jednak sieroty po dawnym Wprost. Zmiana formuły redakcyjnej tego tygodnika, zmiana redaktora naczelnego sprawiła, że część czytelników dawnego Wprost nieusatysfakcjonowanych jego nową formułą, zwłaszcza tą polityczną, odeszła. Na pewno też Rzeczpospolita wykorzystała potencjał swoich dziennikarzy, swoich redaktorów i znaczna część czytelników białych stron Rzeczpospolitej, podkreślam: białych stron Rzeczpospolitej odeszła do tego tygodnika. Ale czy ten potencjał jest nieograniczony, trudno mi powiedzieć. No, rynek potrzebuje jednak szerokiego spektrum.

K.G.: A co pan profesor sądzi o pismach, które są wydawane na Zachodzie i na zasadzie czystej kalki drukowane są w Polsce?

J.A.: To są głównie niemieckie tygodniki popularne, najczęściej z segmentu prasy kobiecej. Wydaje się, że tego typu prasa już też wyczerpała swoje możliwości. Po pierwsze jest ich bardzo dużo, właściwie każdy duży koncern niemiecki wydaje tego typu prasę, czy to Bauer, czy to Axel Springer... I sądzę też, że znaczna część tych gazet jest wypierana przez inne pisma sensacyjne, które na Wyspach Brytyjskich noszą nazwę celebrity magazines. To są takie czasopisma plotkarskie na nieco wyższym poziomie, nazwijmy je Viva- i Galopodobne.

K.G.: No ale żyjemy w czasach, że w zasadzie dla każdego coś się znajdzie, jakiś tytuł.

J.A.: Niewątpliwie. No i to jest przewaga...

W.M.: Krzyżówki się dobrze sprzedają.

K.G.: Krzyżówki... Pamiętam jeszcze taką opowieść kolegi ze studiów, kiedy student bodaj z Afryki Południowej? Skąd? Nie pamiętam...

W.M.: Był z Afryki. Z Angoli.

K.G.: Pytał: po co wy wydajecie tyle gazet? Były to lata 80...

W.M.: Siedem tytułów było.

K.G.: ...skoro w każdym jest to samo napisane? Dzisiaj ten świat się nam trochę zmienił na szczęście.

J.A.: Znakomicie, na tym właśnie przewaga prawdziwego rynku nad ersatzem polega, że każdy czytelnik idąc do sklepu, do kiosku może sobie wybrać naprawdę to, co go interesuje.

K.G.: A to wszystko zaczęło się, bagatela, 350 lat temu. Prof. Janusz Adamowski, dziekan Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, był gościem Sygnałów Dnia. Dziękujemy bardzo, panie profesorze.

J.A.: Ja również dziękuję.

(J.M.)