Polskie Radio

Rozmowa z Bohdanem Tomaszewskim

Ostatnia aktualizacja: 10.08.2011 07:15

Cezary Gurjew: Dzisiaj wspaniały dzień – 90 lat Bohdana Tomaszewskiego. Panie Bohdanie, 64 lata przed mikrofonem Polskiego Radia, ale nie słyszeliśmy się, panie Bohdanie, półtora roku, a więc miło pana znowu gościć w radiowej Jedynce.

Bohdan Tomaszewski: No więc półtora roku nie byłem przy mikrofonie. Cieszę się, no, każdy człowiek radia i telewizji bierze ten mikrofon, to jest jak jakiś narkotyk. Ja bym dodał jeszcze coś innego, że mimo tylu lat doświadczeń, mimo tylu lat pracy, jedna rzecz jest niezmienna, ona jest denerwująca, ale ona jest potrzebna, to znaczy ta trema nasza, ludzi, którzy stają przed mikrofonem i mówią publicznie. I ja tego nie straciłem jednak, to jest zawsze tak jak przed iluś laty, to pozostaje i to jest chyba potrzebne w sumie, bo to jest taki motorek, który napędza nas.

C.G.: Nie słyszeliśmy pana w radiowej Jedynce półtora roku. Za chwilę będziemy mówić o pewnej książce, ale mi do głowy przychodzi teraz to, co wydarzyło się 50 lat temu – książka Milczące stadiony. Tam pan pisał między innymi, że czasem lepiej jest coś zobaczyć oczami wyobraźni. Czy to nadal istnieje? Czy siła radia, czy ten sport w radiu ciągle ma rację bytu? To przecież, co było pana głównym zajęciem.

B.T.: Radio żyje. Przepowiadano, że ono zacznie gasnąć, że potęga telewizji przytłumi. Otóż wydaje mi się, że radio jest nadal czymś szalenie ważnym. I to, co pan powiedział, człowiek bez wyobraźni jest uboższy dużo. I tu jest pewne niebezpieczeństwo. Krótko o tym powiem, bo to jest szeroki temat. Dlatego tak czytanie książek jest niesłychanie ważne. Radio tak jak książka – czytamy Ogniem i mieczem po raz pierwszy czy po raz setny i nagle wszystko widzimy. Otóż radio tutaj się łączy z literaturą, z książką, że my próbujemy poruszyć wyobraźnię człowieka.

Wie pan, wyobraźnia... Wystarczyło, że ja tyle lat żyję, że nagle tyle życzliwości, tyle nawet rozgłosu wobec mojej osoby, dlatego że ja tyle lat żyję. No ale tak jak się nad tym zastanawiam, nad wyobraźnią, ta wyobraźnia jest jak gdyby (...) nasza wyobraźnia, ale jednocześnie jest inny rodzaj wyobraźni. Przymkniemy oczy i nagle pojawiają się rzeczy, które były kiedyś realistyczne i nagle odżywają wspomnienia, postacie, ni stąd, ni zowąd widzimy jakieś postacie z przeszłości, jakieś sceny, wrażenia. Ja czasami się łapię na tym, że ja nagle ni stąd, ni zowąd mogę swobodnie przejść obrazami z wyobraźni przez swoje dawne życie, wydarzenia, najbliższe osoby czy też jakieś ważne dla mnie zdarzenia.

Ale mówimy o radio. Ja uważam, że bardzo ważne jest, żebym właśnie dzisiaj ja wspomniał kogoś z radia, który właściwie w pewnym sensie stworzył mnie jako sprawozdawcę. Pan się domyśla, myślę o Wojciechu Trojanowskim, wielkim sprawozdawcy nie tylko sportowym sprzed wojny, potem BBC, Wolna Europa, spotkania, przyjaźń w czasie olimpiad. I zamknę wspomnienie o panu Wojciechu, który tyle dla mnie mimowolnie zrobił, że ja w swoim czasie dostałem coś szalenie cennego, bo kilka osób z radia dostało – Diamentowy Mikrofon. Ten Diamentowy Mikrofon Polskiego Radia u mnie stoi na półce, ale obok... trochę sentyment, ale jednocześnie konkret, obok stoi tuż przy Mikrofonie Diamentowym fotografia pana Wojciecha Trojanowskiego, ponieważ to on jak gdyby zdobył ten Diamentowy Mikrofon. Dzięki niemu ja go mam, a on już nigdy nie mógł powrócić do Polski i umarł w swoim czasie hen, daleko, tęskniąc, oczywiście, za krajem.

Wiesław Molak: Leży przede mną pana książka Romantyczne mecze wydana w 68 roku i pan w przedmowie do tego wydania pierwszego napisał, że: „Dzisiejszy sport, jak mówią, biegnie ramię w ramię z dzisiejszym życiem i także stał się twardy i bardziej prozaiczny niż kiedyś. Romantyczne mecze – coś naiwnego i nie z dzisiejszych czasów. Czy tak jest naprawdę?”. Tu postawił pan znak zapytania. Czy dziś nie ma już romantycznych meczów?

B.T.: Wie pan, to zależy od człowieka. Ten romantyzm i ta proza życia, twardość, o której pan wspomniał z tej książki, ona zwycięża. Ja się często zastanawiam, mnie się wydawało, obserwując olimpiady, życie sportowe, że nadciąga coś innego, twardego. Świat się zmienia i to jest zrozumiałe, ale wydaje mi się, że istota sportu – i nie jest to naiwność – jest tak głęboka i tak instynktownie wymyślona przez mądrych ludzi, chociażby Coubertina, że to nie może umrzeć całkowicie.

Ja wiem, że w dzisiejszym świecie sportowiec, który staje na starcie i walczy o bryłę złota, o wielkie bogactwo, to on nie myśli o tym złocie, jak on klęka w blokach startowych. On w sumie... i to jest ta dobra strona człowieka, i to jest ta siła ponadczasowa sportu, że on myśli: jak ja mam wystartować i jak ja mam pobiec? I to marzenie przemieszana z lękiem – czy ja będę pierwszy, czy ja będę szósty, czy siódmy? I wtedy już nie ma złota, nie ma tego cynizmu materialnego, tylko jest zwycięstwo tego dawnego sportu. Ten dawny sport on się chwieje, ale on chyba, łudzę się, że on nie przegra. Trzeba wierzyć w dobre strony natury ludzkiej.

C.G.: Pan zawsze mówił, że dobro zwycięży zło. Gustaw Holoubek zawsze opowiadał, zawsze dawał przykład, że dla pana samo zwycięstwo nie jest ważne, pan szuka też wartości w porażce i pan analizuje to zwycięstwo. Wyprowadził pan sport, zawód komentatora sportowego na niezwykłe wyżyny, kontakty z literatami, także z artystami. Szukał pan zawsze różnych wartości, które płynęły ze sportu.

B.T.: No tak, rzeczywiście miałem szczęście znać bardzo dużo ludzi. W ogóle wydaje mi się, że... ja to gdzieś chyba już powiedziałem, że właściwie jedyną wartością w moim życiu, jaką zdobyłem, to jest suma wartości tych znakomitych ludzi, tych innych ludzi, których miałem szczęście i zaszczyt poznać.

Państwo poruszają bardzo ciekawe, trudne tematy. Porażka... Tak, ja się przyznaję, to jest może niemodne, ale czasami to, co było, to czasami zaczyna zwyciężać nawet wśród młodzieży. Młodzież niby taka nowoczesna nasza, czasem ni stąd, ni zowąd sięga po coś, co było. Porażka, panie Czarku, zawsze była dla mnie czymś ciekawszym niż zwycięstwo. Zwycięstwo jest czymś cudownym, ale jednocześnie ono jest proste, jest spełnienie, radość, prosta, ludzka radość. Za to porażka to są dopiero skomplikowania, jak człowiek jest dotknięty w ambicji, rozczarowanie, a jednocześnie budzi się w porażce chęć rewanżu, tego dobrego rewanżu. A więc ja nie mogę... ja przegrałem, ale ja chcę wygrać. To jest istota sportu. Ale, proszę panów, zaryzykuję – chyba i naszego życia, każdy z nas, nawet ten, któremu się najbardziej udaje, czasami przegra i potem problem: czy przegrana nas do końca pogrąża, czy z tej porażki życiowej – czy na bieżni, na ringu, gdzieś na korcie – czy my jednak możemy się dźwignąć i frunąć z powrotem wysoko?

W.M.: Panie redaktorze,  jest taka dyscyplina sportu, której pan nie komentował, a chciałby pan?

B.T.: Piłka nożna. O tym pan myślał?

W.M.: Tak.

C.G.: Ale kiedyś mecz Polska–Brazylia pan komentował, panie Bohdanie.

B.T.: Tak. No, ja raz czy dwa robiłem. No, to zabawne, dawne czasy, kiedy mnie wreszcie po długim czasie oczekiwania na etat czy przyjęto do radia, przyszedłem pierwszy raz i kierownik ówczesny pyta się: Co pan by chciał robić w radio? Ja mówię: Jak to co? Piłkę nożną. Przecież jak każdy, ja wyrosłem z piłki nożnej, kopałem piłkę, jak miałem sześć, siedem lat. On się spojrzał na mnie z takim zaskoczeniem, mówi: Proszę pana, od piłki nożnej to już mam sześciu czy siedmiu sprawozdawców, no a lekkoatletyka? Bo jakoś nikt nie robi lekkoatletyki. Lubi pan lekkoatletykę? Mówię: No jak to? Lubię, oczywiście, widziałem Kusocińskiego, znam „Kusego”, świetna rzecz! I tak zacząłem robić głównie lekkoatletykę.

W.M.: Bardzo dziękujemy za rozmowę, bardzo dziękujemy za wizytę. Stefan Szczepłek napisał o panu, że pan nam i naszym rodzicom opowiadał w radio, a my to wszystko widzieliśmy. Bohdan Tomaszewski. Wszystkiego dobrego z okazji urodzin, dziękujemy za wszystko.

B.T.: Dziękuję za zaproszenie.

(J.M.)