Przemysław Szubartowicz: Prof. Zbigniew Lewicki, Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Dzień dobry.
Prof. Zbigniew Lewicki: Dzień dobry.
Pan profesor też pewnie oglądał w nocy te emocje.
No tak, jeszcze się nie zdążyłem położyć, więc nie wiem, czy jest dzień, czy jest noc, bo to zlało się wszystko w jedno...
Panie profesorze, jest dzień, wygrał Barack Obama i zdaje się, że wygrał dużą przewagą głosów. Jest pytanie, czy ta przewaga daje mu mocniejszą legitymację do działań na następną kadencję.
Praktycznie biorąc, nie, ponieważ oczywiście miło jest wygrywać dużą przewagą głosów, ale nawet zwycięstwo jednym głosem również sprawiłoby, że został prezydentem. No i teraz jest pytanie: dlaczego wygrał i co z tym zwycięstwem zrobi? Trochę mi się wydaje, że tu takie zjawisko zaszło, jakie znamy skądinąd z Polski, to znaczy głosowanie raczej przeciwko kontrkandydatowi niż za Obamą. Wiele osób, które w różnych telewizjach wypowiadały się ze Stanów Zjednoczonych, wyborców amerykańskich mówiło, że w zasadzie to nie jest zachwycony Obamą, ale już go znają, wiedzą, czego się po nim spodziewać, więc właściwie nie widzą powodu, żeby wybierać kogoś, kto jest nową wartością, nową jakością.
A to nie jest tak, że do wyborców trafiły takie hasła Obamy o wspólnej Ameryce, o jednej rodzinie, o tym, że jesteśmy jednym krajem, że wszystko jedno, czy czarni, biali, homoseksualni, heteroseksualni, to wszyscy razem idziemy pod jednym sztandarem?
Nie, do wyborców trafiły hasła Obamy sprzed czterech lat niewątpliwie: „Zmiana” i „Możemy”, to były piękne, nośne hasła. W tej chwili głównym hasłem Demokratów było „Do przodu” czy „Naprzód”, to już nie jest takie porywające hasło. To, co pan mówi, to są takie miłe polityczne banały, to zawsze się tego sformułowania używa. Zresztą on to użył głównie w tym przemówieniu powyborczym. On nie przekonał do siebie do końca wyborców, bo wszyscy wiedzą, ilu rzeczy Obama nie zrobił i dlaczego są rozczarowani jego prezydenturą. Ale też, jak mówię, gdyby Republikanie i to nie po raz pierwszy, mieli mocniejszego kandydata, to już jest kolejny raz w powojennej historii, żeby nie sięgać dalej...
A to był kiepski kandydat?
Romney?
Tak.
No, proszę zauważyć, że on miał jedną znakomitą debatę i co? Jedną debatą jednak nie można wygrać kampanii. On do czasu tej pierwszej debaty był naprawdę nieatrakcyjnym kandydatem – sztywnym, zimnym, nie potrafiącym nawiązać kontaktu z tłumem na wiecach. Ale (...) dużą ciekawostkę w tym wszystkim. Romney był zimny, bezkontaktowy i wszystkie swoje przemówienia wygłaszał z głowy. Obama był niby to ciepły, świetnie nawiązujący kontakt i wszystkie swoje przemówienia wygłaszał z telepromptera.
No, miał duże przygotowanie piarowskie, w końcu jednak sprawował ten urząd.
Ale wszystko było na teleprompterze. To jest zdumiewające. Proszę zauważyć, co to znaczy, że to jest... to przygotowanie piarowskie, jak pan słusznie powiedział, było do ostatniego przecinka wyreżyserowane. To była taka wyreżyserowana spontaniczność. On to świetnie zrobił, ale tak naprawdę to jestem zdumiony, że prezydent Stanów Zjednoczonych po czterech latach urzędowania, jak pan mówi, mający świetny kontakt z tłumem, nie wygłasza przemówienia spontanicznie po prostu do słuchaczy. Dlatego moje wątpliwości w stosunku do niego, jakie miałem przed czterema laty, wcale się nie zmieniają, to jest...
No tak, ale to dzisiejsze przemówienie już powyborcze było chyba spontaniczne, było dość atrakcyjne, było takie już spokojniejsze, no, chciał porwać, bo już wiedział.
Powiem szczerze nie oglądałem tego przemówienia, tam słyszałem fragmenty (...) Gdyby tym razem mówił bez telepromptera, to byłoby to wydarzenie, to już samo w sobie jest znaczące. Ja nie mówię, że to było złe przemówienia, to było świetne przemówienia.
„Sprawiliście, że będę lepszym prezydentem” – mówił na przykład.
No tak, nie chcę się powtarzać, to są takie sformułowania, które pięknie brzmią, tylko nie są pełne treści, powiem delikatnie w ten sposób. Ale też i nikt się po tego typu specjalnych przemówieniach nie spodziewał jakichś sensacji.
Panie profesorze, ale jeśli byśmy spojrzeli na sytuację polityczną, Republikanie zachowali większość w niższej izbie parlamentu Stanów Zjednoczonych, Izbie Reprezentantów, to może sprawić, że będą blokować inicjatywy prezydenta? Czy Barack Obama się będzie umiał z tą częścią republikańską porozumieć i współpracować?
No, to jest duże pytanie. Proszę zauważyć, że wprowadzając swą jedyną istotną reformę, czyli reformę ubezpieczeń zdrowotnych, Barack Obama posłużył się kruczkiem, obszedł Kongres tak naprawdę, nie powiem, że nabrał, ale to tak było odebrane, i to zrujnowało wszelkie szanse na tak zwaną dwupartyjność, ponieważ on zlekceważył po prostu opór czy propozycje zmian ze strony Republikanów. I to się pamięta bardzo długo. Republikanie nie mają powodu ułatwiać życia Obamie. To może być wysoka klasa polityczna, wysoka kultura polityczna, umiejętność współpracy, ale jaki interes ma jedna partia, żeby nabijać punkty drugiej, żeby w 2016 roku znowu jej kandydat wygrał? To nie jest tak, że... Takiej wspaniałomyślności się nie spodziewać nie można. A to, że nie ma większości w obu izbach, też jest jakby efektem tego ograniczonego mandatu, to znaczy okay, ale nie ma takiego efektu, który czasami bywa przy wspaniałych kandydatach prezydenckich, że pociąga za sobą całą listę i w jednej, i w drugiej izbie Kongresu.
Panie profesorze, a jeśli chodzi o politykę międzynarodową, to także tę niebezpieczną, czyli spojrzenie na te regiony, gdzie mamy do czynienia z niepokojami, konfliktami i wojnami, także na Unię Europejską, czy coś się zmieni? Czy Barack Obama podejmie jakieś inicjatywy mocne?
Ja bym podzielił pana pytanie na dwie części, ponieważ są regiony świata – Bliski Wschód, Iran, Syria...
To te niebezpieczne właśnie, zapalne.
Tak. Gdzie Stany Zjednoczone czy Barack Obama starał się pozostawać na uboczu. I to się już dłużej nie da, to znaczy pozostawanie na uboczu nie będzie bez konsekwencji. I o ile w Syrii, no, wiadomo, nie wiadomo, co tam... wiadomo, że nie wiadomo, co tam można zrobić, no o tyle kwestia Izraela, bardzo złych relacji z Izraelem, niedobrych relacji z Egiptem, no i planów Iranu budowy broni atomowej, nie będzie mógł od tego uciekać. On coś będzie musiał pokazać. Natomiast zupełnie inna sytuacja to jest Europa, Unia Europejska czy szerzej mówiąc NATO.
No, kraje Unii Europejskiej przyjęły z zadowoleniem, wysłały gratulacje.
No nie, to znaczy to oczywiste, ale proszę zauważyć, co się dzieje. Barack Obama w pierwszej kadencji wyraźnie powiedział, że odwraca się od Europy i Europa da sobie radę, Europa jest bogata, Europa jest dojrzała, Ameryka nie jest jej potrzebna. To jest prawda w odniesieniu do połowy Europy. I ta połowa Europy, ta Zachodnia Europa: Francja, Niemcy, Włochy entuzjastycznie przyjęły wybór Obamy, ponieważ Obama jako pierwszy prezydent od bardzo dawna nie wtrąca się w Europę, a dla tych mocarnych państwa jest to bardzo wygodne, że Stany Zjednoczone im nie patrzą przez ramię i nie mówią: róbcie to, róbcie tamto. Obama nie przyjeżdża na szczyty NATO, Obama nie przyjeżdża na szczyty Unii Europejskiej, ignoruje szczerze mówiąc Europę...
No tak, chociaż Angela Merkel na przykład albo José Barroso mówią o tym, że liczymy na współpracę w sprawach kryzysu gospodarczego.
No, liczymy. To nie jest to: współpracujemy doskonale i będziemy dalej to robić. W związku z tym tu jest kwestia zupełnie inna, bo kraje takie jak Polska czy Europa Środkowa, które nie są tak mocne, jak Francja czy Niemcy, wcale sobie nie mogą pozwolić na to, żeby Stany Zjednoczone ignorowały nas. I dla nas, dla tego regionu, nie mówię, że dla Polski konkretnie, dla tego regionu tego typu désintéressement amerykańskie wcale nie jest dobrą wiadomością. I tu nie ma żadnych wątpliwości, że tu jest świadoma polityka Obamy, ponieważ tak sobie założył, że państwo dwuoceaniczne, czyli Stany Zjednoczone, zwrócą się bardziej ku Pacyfikowi, a nie ku Atlantykowi. Myślę, że jeżeli wszystko w Polsce pójdzie dobrze i z naszymi sąsiadami też, to nie ma to żadnego znaczenia. Jeżeli zaczną się jakieś kłopoty, to może Obama nie jest tym prezydentem, którego byśmy chcieli mieć w Białym Domu.
Bardzo dziękuję, panie profesorze. Prof. Zbigniew Lewicki, Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego, po gorącej amerykańskiej nocy gorący komentarz. Dziękuję serdecznie.
Dziękuję.
(J.M.)