Polskie Radio

Rozmowa z Martinem Schulzem

Ostatnia aktualizacja: 10.12.2012 18:15

Agata Kasprolewicz: Czy ten kryzys nie pokazał, że tak naprawdę jedynym spoiwem łączącym Unię Europejską są pieniądze?

Martin Schulz: Absolutnie się z tym nie zgadzam. Kiedy miałem 30 lat, był rok 1985, byłem wówczas szczęśliwym mieszkańcem Zachodnich Niemiec. W tym samym czasie wasz premier był człowiekiem Solidarności i walczył przeciw komunizmowi. Dziś stoi na czele kraju, który predestynuje do jednej z wiodących ról w Unii Europejskiej. A ja z dumą mogę go nazwać swoim przyjacielem. Moja żona urodziła się w Szprotawie. Po wojnie jej rodzice musieli opuścić Polskę, bo byli Niemcami. A kiedy niedawno odwiedziłem ich rodzinne miasto, dostałem w prezencie od prezydenta Szprotawy akt urodzenia mojej żony. Tak wygląda Europa XXI wieku. I nagle słyszę, że Unia Europejska to tylko pieniądze. Nie, Europa to coś znacznie więcej, Europa to wartości, Europa łączy ludzi, Europa to pokój, ale Europa to też emocje. W końcu to też przyjaźń, choćby przyjaźń między Martinem Schulzem a Donaldem Tuskiem. I to jest wspaniałe.

O przyjaźni trudno za to chyba mówić, jeżeli chodzi o Davida Camerona. Rok temu powiedział pan, że pozostanie Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej na dłuższą metę jest wątpliwe. Z dzisiejszej perspektywy nie ma pan wrażenia, że pańska wątpliwość stała się przepowiednią i ten proces już się rozpoczął w Wielkiej Brytanii?

Kiedy wypowiadałem te słowa przed rokiem, wydawało mi się, że w Londynie pytanie, czy Brytyjczycy chcą pozostać w Unii, czy nie, jest ciągle otwarte. I wtedy właśnie wyraziłem swoje wątpliwości. W ciągu ostatnich 12 miesięcy moje wątpliwości stały się jeszcze większe.  Chciałbym, żeby Wielka Brytania pozostała w Unii Europejskiej, ale tylko jako w pełni zintegrowany członek wspólnoty, a nie na zasadach państwa członkowskiego, które interesuje jedynie wspólny rynek, poza tym postrzega Unię Europejską jako ciężar, a właśnie takie głosy dominują w publicznej debacie w Wielkiej Brytanii.

Wycofanie się Wielkiej Brytanii z centrum europejskiej polityki zmienia rozkład sił w Unii. Czy według pana może na tym skorzystać Polska, zajmując silniejszą pozycję we wspólnocie?

Moim zdaniem rola Polski w Unii Europejskiej nie ma nic wspólnego z Wielką Brytanią. Polska jest jednym z najsilniejszych i najważniejszych krajów Unii Europejskiej. Jako Niemiec patrzę na Polskę w dość szczególny sposób i widzę dynamiczną gospodarkę. Mam nadzieję, że wkrótce stanie się częścią strefy euro. Często to powtarzam, że zamiast debatować o tym, jak wyrzucić Greków, powinniśmy zastanowić się, jak najprędzej włączyć do Eurolandu Polaków. Ponadto obecny polski rząd jest jednym z najbardziej konstruktywnych i aktywnych rządów w całej Unii Europejskiej. Choć premier Donald Tusk nie należy do mojej politycznej rodziny, to bardzo dużo współpracujem, ja jako przewodniczący unijnej instytucji, a on jako premier silnego, pro unijnego państwa. Myślę, że Polska jest krajem, który może poprowadzić Unię w kierunku lepszej przyszłości.

Mówiąc o przyszłości, a przynajmniej tej najbliższej, Polska opowiada się za dużym, wieloletnim budżetem unijnym. Pan z kolei miesiąc temu zapowiadał zawetowanie przez Parlament Europejski budżetu, jeżeli cięcia będą zbyt radykalne. Czy ta zapowiedź jest nadal aktualna?

To jest absolutnie jasne, że Parlament Europejski określił swoje stanowisko. Powtórzę więc to, co mówiłem już przed Radą Europejską. Duże cięcia w budżecie nigdy nie znajdą poparcia w Parlamencie. Budżet europejski jest jednym z najważniejszych europejskich budżetów inwestycyjnych, a przecież teraz nic nie jest ważniejsze od inwestycji i wzrostu i nowych miejsc pracy. Musimy ocalić politykę spójności, musimy inwestować w przyszłość, w rozwój technologiczny, w badania, w edukację, w wymianę młodych ludzi, Erasmusa. Wszystko to jest bardzo ważne, a my jako Parlament Europejski będziemy bacznie obserwować, czy kluczowe projekty zaplanowane przez rządy europejskich krajów w ramach strategii „Europa 2020” będą mogły być sfinansowane. A jeśli jednak cięcia pójdą za daleko, nie poprzemy takiego budżetu.

Z drugiej strony nie wydaje się panu, że budżet, nawet uszczuplony o kilkanaście, kilkadziesiąt miliardów euro, ale jednak z siedmioletnią perspektywą, jest mniej niebezpieczny od prowizorium budżetowego, które będzie następstwem weta?

Potrzebujemy w Europie zrównoważonego rozwoju, dlatego opowiadamy się za wieloletnimi ramami finansowymi. Ale jeśli nie uda się osiągnąć porozumienia, wystarczy nam też roczny budżet, a przecież cięcia, które zostały ustalone podczas ostatniego szczytu, zakładają redukcję budżetu o 10%. Nawet w Grecji budżet nie został zredukowany o 10%. Oczywiście rozumiem kraje, które mówią, że trzeba oszczędzać i zachować rozwagę, przyjmuję taki argument, ale trzeba pamiętać, że są w Unii Europejskiej kraje takie, jak Portugalia, Hiszpania czy Grecja, dla których jedynymi pieniędzmi, które mogą jeszcze zainwestować, są pieniądze z polityki spójności. I kiedy słyszę, jak premier Estonii mówi mi, że stan dróg w kierunku Rosji jest do dziś lepszy niż tych wiodących w stronę innych krajów bałtyckich czy Polski, to odpowiadam natychmiast: musimy zainwestować w infrastrukturę, bo jest to konieczne zarówno z politycznego, jak i gospodarczego punktu widzenia. Dlatego w pierwszej kolejności powinniśmy rozmawiać o jakości budżetu, a dopiero potem o pieniądzach.

O kompromis jednak bardzo trudno. Czy według pana kryzys i idące za nim coraz głębsze podziały w Unii wskazują na potrzebę zwiększenia roli Parlamentu Europejskiego, który spośród wszystkich innych instytucji unijnych jest najlepszym forum do zawierania kompromisów?

Nie mam nic do dodania poza dobitnym tak. I jako przewodniczący będę walczyć o bardziej aktywną i znaczącą rolę Parlamentu Europejskiego.

(J.M.)