Krzysztof Grzesiowski: Andrzej Siezieniewski, prezes Zarządu Polskiego Radia, dziś... z drugiej strony mikrofonu? Jak to powiedzieć?
Andrzej Siezieniewski: No, w jakimś sensie...
To jest miejsce trochę nietypowe, prawda?
Miejsce nietypowe...
Tym bardziej że mamy o historii opowiadać, czyli ta pana historia to raczej była ta strona pytającego, zadającego pytanie, jak odpowiadającego, prawda?
Zdecydowanie tak. Troszkę czasu już upłynęło od momentu, kiedy po raz ostatni zasiadałem po drugiej stronie mikrofonu, w dziesięcioleciach można już mierzyć ten czas, bo ten czas takiej dużej aktywności dziennikarskiej skończył się z chwilą zakończenia misji korespondenta Polskiego Radia w Moskwie.
Trochę mnie pan wyprzedził, bo chciałem zapytać, czy jest jakiś taki moment w pana zawodowej historii, w zawodowej karierze, który pan by chciał jeszcze raz przeżyć, powtórzyć czy być świadkiem czegoś wielkiego, czego de facto, mówiąc właśnie o tym przed chwilą, był pan świadkiem.
Na pewno gdybym odpowiedział wprost, że chciałbym przeżyć jeszcze raz na przykład to, o czym już wspomniałem, czyli korespondenturę w Moskwie, bo to był niewątpliwie fascynujący czas, to tak, jak bym żałował tego, co robiłem potem. A tak właściwie nie jest, ponieważ wszystko, co robiłem potem, uważam, że robiłem dla radia, robiłem także w jakimś sensie dla siebie, a zatem w słusznej sprawie. Natomiast niewątpliwie z punktu widzenia takiego dziennikarskiego, a od początku swojej kariery zawodowej byłem i pozostaję dziennikarzem, z punktu widzenia dziennikarskiego to niewątpliwie ten okres 89–94 był najbardziej frapujący, najbardziej interesujący i chyba zostawił gdzieś najgłębsze wspomnienia, najgłębiej wrył się w moją świadomość i pamięć.
Tak się zastanawiam, czy w tym okresie gorbaczowowsko–jelcynowskim, tak go nazwijmy, bo to te lata 89–94, miał pan taką świadomość czy dochodziło do pana takie oto wrażenie, że tak upada imperium? Coś nie do pomyślenia w ogóle jeszcze kilka lat wcześniej, nie oszukujmy się.
To było zupełnie nie do pomyślenia. W 89 roku jesienią, kiedy wyjeżdżałem na mocy decyzji pana Andrzeja Drawicza, ówczesnego prezesa jeszcze Radiokomitetu, do Moskwy, do głowy nikomu nie przychodziło, że jadę do kraju, który w ciągu najbliższych czterech lat diametralnie zmieni swoje oblicze, z „imperium zła” stanie się państwem, które rozpocznie proces demokratyzacji. Proces mozolny, długi, który – jak wiemy dzisiaj – nie zakończył się pełnym sukcesem, no ale to jakby już zupełnie inna bajka, to zupełnie inna historia. Wtedy, w 89 roku „imperium zła”, używając kryterium Ronalda Reagana, miało się całkiem dobrze i nic nie zapowiadało, że w tak krótkim czasie ono upadnie. Myślę, że analitykom, najbardziej wtajemniczonym w sprawy ówczesnej Europy i świata, chyba to do głowy jeszcze nie przychodziło.
Wspomniany przez pana Andrzej Drawicz, wysyłając pana do Moskwy, chyba nie spodziewał się, a i pan na pewno nie także, że będzie pan korespondentem w dwóch krajach w ciągu tych, no, prawie 5 lat, zaczyna pan od Związku Radzieckiego, a wraca pan z Federacji Rosyjskiej, z Rosji.
No tak...
Ze Wspólnoty Niepodległych Państw, tak to się wtedy nazywało w 94 roku.
Wspólnota Niepodległych Państw, tak, to był taki twór, który właściwie nigdy...
Nawet kilku krajów, a nie dwóch.
...tak jest, nie zaistniał na mapie politycznej świata, chociaż, oczywiście, wiele się o tym mówiło i wiele się robiło na rzecz jakby utworzenia nowej struktury państwowej, ale jak wiemy z późniejszych lat, to się nie zrealizowało. Natomiast rzeczywiście wspólnym mianownikiem dla tych dwóch państw – wyjeżdżałem do Związku Radzieckiego, wracałem z Rosji – była Moskwa, widownia w ciągu tych 5 lat dwóch właściwie rewolucji, można powiedzieć – rewolucji 91 roku, puczu Janajewa, i roku 93 – rozstrzelania, rozbicia „białego domu”, takiego zamachu z użyciem wojska i z ofiarami śmiertelnymi. Zresztą w puczu Janajewa także, tylko że tam było znacznie mniej ofiar, natomiast w 93 tych ofiar było dużo, dużo więcej.
Czy na przestrzeni tych kilku lat praca pana, ówczesnego korespondenta, bardzo się zmieniała od strony technicznej?
W sposób zasadniczy zmieniła się praca. Wyjeżdżałem jako korespondent o bardzo uregulowanym sposobie życia, gdzie rytm pracy korespondenta wyznaczały połączenia tzw. kablowe między Warszawą a stolicą mojego urzędowania, czyli Moskwą, przygotowywało się na ten kabel, mówiąc żargonem radiowym, ileś tam korespondencji, najczęściej ponadczasowych. Niusowe były co najwyżej dwie bądź trzy, bo tyle mógł program radiowy wtedy wchłonąć, natomiast przygotowywało się cały szereg korespondencji ponadczasowych, opisujących kraj mojego urzędowania, różne ciekawe zjawiska tam zachodzące i dziejące się bardziej publicystycznie niż niusowo.
Natomiast w miarę postępu technologicznego coraz gwałtowniejszego skończyło się na tym, że właściwie obawiałem się wstać od biurka i odłączyć od telefonu, bo za chwilę do mnie zadzwonią i za chwilę będę musiał wchodzić na żywo na antenę, czyli od takiej pracy, można powiedzieć, korespondenta bamboszowego, tak to wyglądało wtedy, przeszedłem w stan stuprocentowej mobilizacji przez 24 godziny na dobę. Takim kulminacyjnym momentem to właśnie był ten 93 rok, kiedy właściwie przez dwie doby nie zmrużyłem oka, nadając relacje, wchodząc bezpośrednio na żywo na antenę z dramatycznych wydarzeń, jakie działy się wtedy na moskiewskiej Nabieżnej.
W takich warunkach nie da się pracować – to często mówił pan do siebie wtedy? No bo jednak jechał pan, tak jak pan powiedział, konkretna data, konkretny dzień tygodnia, konkretna godzina, konkretna liczba korespondencji, wszystko, zamykamy studio.
Na szczęście to się nie zmieniło z dnia na dzień, to się zmieniało powoli, to był proces, tyle że proces jednak dosyć szybki, jeśli chodzi o styl pracy, o sposób pracy i także o oczekiwania Polskiego Radia, bo przecież to się brało, oczywiście, z natłoku wydarzeń następujących po sobie z ogromną szybkością, ale także z gigantycznego zapotrzebowania, jakie radio wyrażało w tamtym czasie wobec swojego korespondenta, a byłem jedynym korespondentem Polskiego Radia. Tak że wiem, co to znaczy i rzeczywiście czasami wyrywało się mnie bądź mojej małżonce, bądź moim dzieciom: no tato, tak nie można, przecież ty ciągle jesteś zajęty, nigdy nie masz czasu, nie możemy pójść do kina, nie możemy pójść do McDonaldsa, który był wtedy w Moskwie wielkim hitem i tam wielkie kolejki się ustawiały...
Teraz pozamykano zdaje się.
Teraz pozamykany.
W odwecie za amerykańskie sankcje.
Teraz ich już nie ma, tak. Nie można się było zająć normalnym życiem towarzyskim, właściwie od godziny 6 rano do godziny 23 non stop w gotowości.
Podtrzymuje pan przyjaźnie, znajomości z tamtych lat z Rosjanami?
To jest trudne, znaczy ja parokrotnie byłem po powrocie już z placówki w Moskwie i oczywiście parę osób, z którymi jakoś szczególnie intensywnie współpracowałem, odwiedzam, ale to są bardzo pojedyncze osoby. Ten kraj się bardzo zmienił, żyje w zupełnie innym rytmie. Zresztą ja te zmiany, które tam następowały, już tak czysto po ludzku mówiąc, te zmiany mi bardzo nie odpowiadały, to się brutalizowało życie, brutalizowało się na ulicy, brutalizowało się w sklepie. To był taki czas, kiedy walczyło się o przetrwanie także, ponieważ z zaopatrzeniem były ogromne kłopoty. Trzeba było wyrywać podstawowe produkty bądź kupować w sposób nie do końca formalny, płacąc poza walutą oficjalną, rublami, płacąc jeszcze jakimiś prezentami, które musieliśmy mieć, choćby które dostarczała nasza Baltona w tamtym czasie do ambasady. To ułatwiało przetrwanie, a to był rzeczywiście taki czas, kiedy walczyło się również o przetrwanie, mając zwłaszcza rodzinę, a ja miałem całą rodzinę ze sobą, czyli trzech synów i żonę. Więc ten czas wspominam jak najgorzej, bo to rzeczywiście pojawiły się trochę dzikie czasy, taki dziki kapitalizm, który szalał. No, niby... Właściwie wiele rzeczy można było dostać, ale to kosztowało znacznie więcej niż w normalnych warunkach.
Ale kiedy pakował pan walizki i wracał do kraju, to pewnie stwierdził pan, że warto było tych kilka lat tam spędzić i być świadkiem.
Po pierwsze powinienem powiedzieć, że pakowałem z uczuciem ulgi i z takim przeświadczeniem, że natychmiast muszę wracać, dlatego że zarówno z punktu widzenia, i to jest na pierwszym miejscu, było moich synów, którzy byli już w takiej fazie edukacji, gdzie trzeba było im zapewnić dobre szkoły, a dobre szkoły mogłem im zapewnić tylko w Polsce, tylko w Warszawie. Ale nie tylko z tego powodu. Także z powodów zawodowych, uważałem, że dłuższy pobyt, a zachęcano mnie do pozostania jeszcze przynajmniej przez rok, że to właściwie nie wnosi już niczego nowego, to tylko eksploatuje mnie jako dziennikarza, jako korespondenta, natomiast mnie w sensie zawodowym już niczego nie daje. No i ten trzeci czynnik, istotny – nie akceptowałem tej rzeczywistości, ona mi się po prostu zdecydowanie nie podobała. Przestępczość, bandytyzm, zagrożenie, takie przeświadczenie, że właściwie wszystko się może wydarzyć, bo państwo trochę przestało funkcjonować. I to były takie trzy główne czynniki, które spowodowały, że z uczuciem ulgi i z pewną ochotą i taką silną motywacją pakowaliśmy nasze rzeczy i wracaliśmy do Warszawy.
I drzwi się zamknęły za Moskwą.
Drzwi się za Moskwą zamknęły, chociaż, jak powiedziałem, parokrotnie w późniejszych latach jeszcze byłem, ze zdumieniem obserwując tempo zmian i patrząc, że to się mocno ucywilizowało, to znaczy to już nie jest taki posępny obraz, jak ten, który miałem pod powiekami, wyjeżdżając stamtąd.
To były ciekawe czasy, zdarza się panu tak powiedzieć?
To były pasjonujące czasy, to znaczy z dziennikarskiego punktu widzenia...
Bo dzisiaj pracuje pan w Polskim Radiu, ale zajmuje się zupełnie czymś innym, a to jednak jest kawałek dziennikarskiego życia.
To prawda, to były czasy pasjonujące i myślę, że wielu kolegów dziennikarzy, kolegów po mikrofonie może mi tylko zazdrościć, że byłem świadkiem tak wielkiej zmiany. Rozpoczęliśmy od tego, że w 89 roku nikt nie przypuszczał, że ten kraj może się w tak zasadniczy sposób zmienić i system komunistyczny legnie w gruzach, natomiast to się stało. To się stało, a ja byłem tego świadkiem. I ja to dzień po dniu, godzina po godzinie relacjonowałem dla słuchaczy Polskiego Radia.
Wycinek z historii Polskiego Radia, wycinek z życiorysu jednego z dziennikarzy Polskiego Radia, a dziś tak się składa prezesa Polskiego Radia, pana Andrzeja Siezieniewskiego. Dziękuję bardzo.
Dziękuję bardzo.
(J.M.)