"Dirty Work" to nie jest ani najpopularniejszy, ani też z pewnością najlepszy album w dorobku The Rolling Stones. Nie jest to jednak również płyta, której Jagger i spółka muszą się wstydzić, a 35 rocznica jej wydania to dobra okazja, by przypomnieć garść istotnych faktów związanych z tym wydawnictwem.
Po pierwsze, sukcesem było samo nagranie albumu. W połowie lat 80. Stonesi, mówiąc delikatnie, nie przepadali za sobą nawzajem – Keitha Richardsa pochłaniały używki, a Mick Jagger był zajęty rozkręcaniem solowej kariery, która ostatecznie nie wypaliła. Mimo to udało im się jakoś dotrzeć do studia (choć prawdopodobnie ani razu nie przebywali w nim wszyscy jednocześnie) i nagrać materiał na 18 studyjny longplay w karierze.
Po drugie, "Dirty Work" to ostatnia płyta, w której nagraniu wziął udział pianista Ian Stewart, nieformalny, szósty członek zespołu, usunięty z oficjalnego składu przez menedżera Andrew Loog Oldhama za zbyt przystojną aparycję, niepasującą do "niegrzecznych" Stonesów. Stewart nie doczekał premiery albumu, zmarł bowiem trzy miesiące przed jego wydaniem.
The Rolling Stones - "Harlem Shuffle", źródło: YouTube / The Rolling Stones
Wreszcie po trzecie, do nagrania krążka udało się zaprosić paru znakomitych gości. Oprócz klawiszowca Chucka Leavella (który na stałe zajął miejsce opuszczone przez Stewarta), swoich umiejętności użyczyły m.in. takie sławy, jak gitarzysta Led Zeppelin, Jimmy Page oraz legendarny wokalista R&B, Bobby Womack.
Choć duet autorski Jagger / Richards odpowiadał za zdecydowaną większość utworów zawartych na płycie, największym przebojem okazał się utwór "Harlem Shuffle", będący przeróbką kompozycji duetu Bob & Earl z 1963 roku. Singiel z tym kawałkiem dotarł do czołowej dwudziestki list przebojów w Stanach i Wielkiej Brytanii.
Rock and roll na wyspie jak wulkan gorącej
Niemal równo 30 lat po wydaniu albumu "Dirty Work", 25 marca 2016 roku, Stonesi dali pierwszy i jedyny w swej karierze koncert na Kubie. W tym historycznym wydarzeniu wzięło udział około pół miliona fanów spragnionych kontaktu z rockandrollową muzyką na żywo, od której Kubańczycy byli odcięci przez kilkadziesiąt lat rządów Fidela Castro.
Początkowo występ był zaplanowany na 20 marca, jednak przesunięto go ze względu na przyjazd na Kubę Baracka Obamy. Była to pierwsza wizyta, jaką prezydent Stanów Zjednoczonych złożył na tej karaibskiej wyspie od 88 lat, nie można było zatem pozwolić, aby dwa tak doniosłe wydarzenia zbiegły się z sobą w czasie. Poza tym władze w Hawanie obawiały się, że nie zdołają zapewnić wystarczającej ochrony obu imprezom.
The Rolling Stones – "Paint It Black (Havana Moon)", źródło: YouTube / The Rolling Stones
Wyjątkowo wysoka frekwencja na koncercie była możliwa dzięki temu, że był on darmowy. Na miejscu nie obowiązywały też zwyczajowe obostrzenia, towarzyszące pozostałym występom grupy na trasie – można było na przykład przyjść z własnym jedzeniem i piciem. To ważne w kraju, gdzie średnia miesięczna płaca wynosiła ok. 20 dolarów, czyli o wiele mniej, niż kosztuje najtańszy bilet na koncert Stonesów.
Obfitujące w perypetie przygotowania do kubańskiego koncertu oraz fragmenty samego występu dokumentuje film "The Rolling Stones: Olé Olé Olé!", który był pokazywany w polskich kinach, a obecnie można go obejrzeć za pośrednictwem platform streamingowych.
kc