Zespół sztywności uogólnionej – tak nazywa się choroba, która zaatakowała organizm Celine Dion. Dotyka ona jedną osobę na milion i objawia się "zmienną sztywnością mięśni tułowia i kończyn oraz zwiększoną wrażliwością na bodźce, takie jak hałas, dotyk i stres, które mogą wywołać skurcze mięśni". W praktyce uniemożliwia to normalne funkcjonowanie i niestety jak dotąd nie wynaleziono na to lekarstwa.
Otwarta księga
O swojej chorobie wokalistka opowiedziała w krótkim filmie opublikowanym w mediach społecznościowych. – Jak wiecie, jestem jak otwarta księga. Nie byłam dotąd gotowa, by o tym powiedzieć, ale teraz jestem – zaczęła 54-letnia gwiazda. Potem mówiła m.in. o tym, że nie jest w stanie chodzić i śpiewać "w sposób, do którego jest przyzwyczajona". Wyznała też, że nie będzie gotowa wyruszyć w trasę koncertową po Europie, która miała się rozpocząć w lutym przyszłego roku. Nie oznacza to jednak, że już nigdy nie zobaczymy Celine na scenie. Wokalistka zapewniła, że codziennie pracuje z fizjoterapeutą i jest pod opieką "wspaniałego zespołu lekarzy".
Pierwsze powody do niepokoju Dion dała swoim fanom już rok temu, kiedy odwołała północnoamerykańską część światowego tournée, tłumacząc to powodami zdrowotnymi. Teraz wiadomo już, że nie dojdą do skutku jej zaplanowane na przyszły rok występy w Polsce. Koncerty w Łodzi i Krakowie zostały oficjalnie przesunięte na marzec 2024 roku.
Czytaj też: Celine Dion – tajemnicze skurcze i odwołane koncerty
kc/kor