Marek Wałkuski: W dniu ogłoszenia stanu wojennego nie było pana w Polsce.
Michael Dobbs: 13 grudnia byłem wraz z moją narzeczoną, a obecnie żoną w Austrii, gdzie miałem spędzić urlop. Gdy dotarliśmy do przepięknego hotelu w Salzburgu, zadzwonił telefon z Waszyngtonu. Wydawca z mojej gazety Washington Post powiedział, że w Polsce ogłoszono stan wojenny. Wsiedliśmy więc do samochodu, przejechaliśmy przez Czechosłowację i dostarliśmy do granicy. Czesi robili nam problemy, ale w końcu nas wpuścili, bo mieliśmy wizę wielokrotnego przekroczenia granicy. Pierwszą noc spędziliśmy niedaleko południowej granicy Polski, a następnego dnia, w poniedziałek 14 grudnia ruszyliśmy do Warszawy. Ten przejazd pozwolił mi wyrobić sobie zdanie, jakie będą skutki stanu wojennego.
M.W.: Jakie zatem były pańskie obserwacje? Co pan wtedy myślał?
M.D.: Przede wszystkim pamiętam, że było bardzo zimno. Ostra zima działała na korzyść generała Jaruzelskiego. Szybko doszedłem do wniosku, że protesty opozycji nie będą wielkim problemem dla władz i że stan wojenny będzie skuteczny. Co by nie mówić o generale Jaruzelskim, trzeba przyznać, że bardzo efektywnie przeprowadził tę operację. Jadąc do Warszawy, zabraliśmy kilku autostopowiczów. Pamiętam kobietę w średnim wieku, która wcześniej popierała Solidarność. Wtedy powiedziała mi jednak, że czas demonstracji się skończył, że ma rodzinę i musi wykarmić dzieci i że nie ma alternatywy. Słysząc te słowa, uświadomiłem sobie, że protesty nic nie dadzą. Niedługo potem znalazłem się w Nowej Hucie, gdzie robotnicy organizowali strajk. Jednak to nie była ta sama atmosfera, co w sierpniu 80 roku w Gdańsku. Było dla mnie ewidentne, że drakoński charakter stanu wojennego, ale również sroga zima, wyczerpanie ludzi, rozsypująca się gospodarka, te wszystkie czynniki działały na korzyść Jaruzelskiego.
M.W.: Był pan wówczas w Polsce jednym z niewielu wolnych dziennikarzy zachodnich. Jak pan postrzegał swoją rolę?
M.D.: Zastanawiałem się nad tym w kontekście arabskiej wiosny. Do demonstracji w krajach arabskich doszło w epoce Twittera i Facebooka, dzięki którym aktywiści mogli się bezpośrednio porozumiewać. W roku 1981 nie było takich narzędzi. Działacze Solidarności, którzy chcieli przekazać światu, co się dzieje, musieli polegać na nas, dziennikarzach z Zachodu. Nasze depesze trafiały do Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, ale za pośrednictwem Głosu Ameryki i Wolnej Europy wracały do Polski. Tak więc pełniliśmy podwójną rolę: wewnętrzną i zewnętrzną. Nie chcę przeceniać naszej roli, ale przekazywane w ten sposób nasze informacje miały istotne znaczenie. W każdym razie większe niż miałyby w obecnych czasach.
M.W.: Czy mieliście wtedy swobodę poruszania się po Polsce?
M.D.: W pierwszych dniach stanu wojennego nie mogliśmy opuszczać Warszawy. Tak więc dzięki temu, że 13 grudnia byłem za granicą, mogłem przejechać przez Polskę, a będąc już w Warszawie byłem w kontakcie z opozycją, np. ze Zbigniewem Bujakiem. Oczywiście porozumiewałem się z nim przez pośredników. Chodziłem też na Dworzec Centralny i rozmawiałem z pasażerami, szczególnie pociągów z Wybrzeża. To pozwalało mi wyrobić sobie zdanie, co dzieje się w innych częściach Polski.
M.W.: Amerykanie wiedzieli od pułkownika Kuklińskiego o planach wprowadzenia stanu wojennego w Polsce. Dlaczego np. nie próbowali powstrzymać generała Jaruzelskiego?
M.D.: Rząd Stanów Zjednoczonych był skoncentrowany na potencjalnej sowieckiej inwazji, którą uważano za największe zagrożenie. Być może mniejsze znaczenie miało dla nich to, co się ostatecznie wydarzyło, czyli że Jaruzelski załatwi sprawę sam. Nadal jest dla mnie tajemnicą, dlaczego nie było żadnych ostrzeżeń ze strony Waszyngtonu. Rozumiem, że Stany Zjednoczone nie mogły nic zrobić, gdy Kukliński był jeszcze w Polsce, bo musieli chronić swoje źródło. Ale przecież w grudniu był on już w USA i bez wątpienia milczenie Waszyngtonu mogło być sygnałem dla rządu Jaruzelskiego, że Stany Zjednoczone nie zaprotestują zbyt ostro.
M.W.: Polacy są wciąż podzieleni w ocenie generała Wojciecha Jaruzelskiego, jedni uważają go za zdrajcę, a inni za patriotę. Co pan myśli o generale Jaruzelskim?
M.D.: Niedługo po ogłoszeniu stanu wojennego napisałem artykuł pod takim właśnie tytułem: „Generał Jaruzelski, bohater czy zdrajca?”. Ja postrzegałem go jako coś pośredniego. Z perspektywy historycznej jest on bardzo skomplikowaną postacią. Myślę, że chciał postąpić w sposób, jaki uważał za najlepszy dla Polski, i w dłuższej perspektywie sprawy przybrały pozytywny obrót, choć trzeba było na to czekać do roku 89. Być może lata 80–81 to było za wcześnie. Oczywiście w roku 81 Jaruzelski był po niewłaściwej stronie, ale myślę, że wypełniał historyczną rolę. Adam Michnik miał interesującą ocenę generała Jaruzelskiego, był dla niego bardziej wyrozumiały od innych przedstawicieli opozycji. Podzielam w tej sprawie opinię Michnika.
M.W.: Generał Jaruzelski twierdzi, że wybrał mniejsze zło i że wprowadzając stan wojenny, uchronił Polskę przed inwazją Związku Radzieckiego. Czy przekonuje pana ten argument?
M.D.: Byłem później korespondentem w Moskwie i szukałem odpowiedzi na pytanie: czy Sowieci mogli dokonać inwazji na Polskę w grudniu 81 roku? Dokumenty Politbiura wskazują na to, że Andropow nie chciał inwazji. Według niektórych podważa to tezę generała Jaruzelskiego, że chciał przeciwdziałać wkroczeniu wojsk radzieckich. Jednak moim zdaniem sprawa jest bardziej skomplikowana. Jaruzelskiemu trudno byłoby zrobić to, co zrobił Gomułka w 56 roku. Współpraca z Solidarnością wydawała się wtedy niemożliwa, a po obu stronach byli radykałowie. Sytuacja w kraju mogła zmienić się w chaos i wtedy Rosjanie i tak musieliby interweniować. Tak więc Jaruzelski może twierdzić, że wybrał mniejsze zło, choć tak naprawdę nigdy tego się nie dowiemy. Uważam, że ostateczna ocena generała Jaruzelskiego powinna być zniuansowana i wyrażona w odcieniach szarości, a nie w czarno–białych kolorach.
M.W.: Jaka lekcja pańskim zdaniem płynie ze stanu wojennego w Polsce? Czy tamte wydarzenia można w jakiś sposób odnieść do arabskiej wiosny?
M.D.: Najważniejsza lekcja jest taka, że czasem trzeba poczekać, by przekonać się, jak potoczy się historia. W grudniu 81 roku wszyscy byli bardzo pesymistyczni, ale już dekadę później sytuacja zmieniła się diametralnie. Arabska wiosna też przejdzie przez kilka cyklów. Po arabskiej wiośnie będzie arabska zima, zanim zapanuje arabskie lato. Tak więc musimy być bardzo cierpliwi i poczekać na to, jak potoczy się historia.
(J.M.)