Polskie Radio

Rozmowa z dr. Jerzym Gryglewiczem

Ostatnia aktualizacja: 05.01.2012 12:15

Paweł Wojewódka: Panie doktorze, dlaczego w tym porozumieniu brak jest dat i jasnego powiedzenia, kiedy co zostanie zrealizowane?

Dr Jerzy Gryglewicz (ekspert ds. zdrowia z Uczelni Łazarskiego): Proszę wziąć pod uwagę...

P.W.:  W tym wstępnym porozumieniu.

J.G.: No więc właśnie, więc proszę wziąć pod uwagę, że te wstępne negocjacje toczyły się bardzo długo i zostały zawarte w późnych godzinach nocnych. I to jest właśnie ten mankament tego porozumienia. Dzisiaj słyszymy, że każda ze stron interpretuje zupełnie inaczej efekty tego porozumienia. Głównie chodzi o to, kto pierwszy ma podjąć ten ruch. Lekarze sądzą i twierdzą, że to Ministerstwo Zdrowia i NFZ powinni pierwsi ogłosić działania w tym kierunku, w którym oni zawieszą protest, natomiast pan minister Arłukowicz twierdzi, że to lekarze powinni pierwsi zawiesić protest, a wtedy te działania rządu i Narodowego Funduszu Zdrowia będą podjęte, w tym również działania legislacyjne. Brak tych dat tworzy w tej chwili pewnego rodzaju brak komunikacji między stronami i dobrze by było, żeby w dniu dzisiejszym strony jeszcze raz siadły do rozmów i harmonogram wdrożenia poszczególnych działań był określony, to zdecydowanie by uspokoiło sytuację i dało nam wielką nadzieję na zakończenie protestu.

P.W.:  To zdanie „brak komunikacji” powtarza się od kilku tygodni już i to jest brak komunikacji pomiędzy Ministerstwem a środowiskiem lekarskim i aptekarskim.

J.G.: Tak. Proszę wziąć pod uwagę, i to wszyscy twierdzą, i tu ja mam dosyć dużą satysfakcję, że sama ustawa refundacyjna, która zawiera bardzo dobre, nowoczesne rozwiązania, w tej chwili jest generalnie akceptowana przez wszystkich – przez wszystkich polityków, przez wszystkich lekarzy. Problem dotyczy raptem jednego paragrafu – § 48, który zwiększa odpowiedzialność lekarzy...

P.W.:  No właśnie, wyjaśnijmy, panie doktorze, dokładnie tak naprawdę o co tutaj chodzi, bo my, pacjenci, tego nie rozumiemy.

J.G.: Problemów jest kilka...

P.W.:  Ale prostym językiem.

J.G.: Prostym językiem, jak państwo widzicie, nie jest to łatwe, bo od około dwóch tygodni wszyscy próbują prostym językiem ten przekaz przekazać i jak do tej pory nikomu się to nie udało, gdyż mamy kilka obszarów, które są zawarte w tym jednym paragrafie. To, co było dzisiaj powiedziane i daje pewną nadzieję, mamy rzecz, która jest dla lekarzy bardzo trudna do spełnienia, czasami wręcz niemożliwa, czyli stwierdzenie, czy pacjent ma prawo do ubezpieczenia, czy nie. Dzisiaj dopiero mamy sygnał, że minister Boni podejmie działania, że taki rejestr będzie stwierdzony, dopiero stworzenie takiego rejestru, który de facto już istnieje, centralny wykaz ubezpieczonych to rejestr, który istnieje, tylko że ma pewne mankamenty, to znaczy nie jest do końca wiarygodny na dzień sprawdzania. I lekarze – drugi mankament – nie mają do niego pełnego dostępu. Jeśli będziemy mieć taki rejestr, to wydaje się, że ten problem sprawdzania i weryfikacji prawa do ubezpieczenia przez lekarzy nie będzie potrzebny albo będzie bardzo uproszczony i łatwy. I to jest ten temat, przeciwko któremu lekarze się burzą. Co ciekawe, w dniu wczorajszym premier przyznał jak gdyby lekarzom rację w tym zakresie i ta dynamika w dniu dzisiejszym stworzenia tego rozwiązania nabrała dużego tempa.

P.W.:  No dobrze, a ta odpowiedzialność finansowa za błędy poczynione przy wypisywaniu recept?

J.G.: No więc właśnie, ta odpowiedzialność finansowa dotyczy nie tylko tych błędów, ale również sprawdzenia, czy pacjent jest ubezpieczony. Jeśli lekarz nie ma pewności, czy pacjent jest ubezpieczony, a zdarza się często, że i pacjent ma przekonanie, że jest ubezpieczony, i lekarz ma, a jego pracodawca np. nie płaci, musi mieć świadomość, że bardzo dużo np. samodzielnych publicznych zakładów opieki zdrowotnej nie płaci składek na ubezpieczenie zdrowotne...

P.W.:  Szewc bez butów chodzi.

J.G.: No i może być paradoksalnie, że ta grupa jest szczególnie, powiedzmy sobie, zagrożona tym, że nie ma jak gdyby weryfikacji ubezpieczeń. Więc to jest ten obszar jak gdyby dosyć dużego ryzyka. I ja się cieszę, że w dniu wczorajszym wydaje się, że ten najtrudniejszy jest chyba już uzgodniony, bo...

P.W.:  Ale co groziło lekarzowi, który w myśl tej obowiązującej już ustawy, jeżeli okazało się, że wypisana recepta się nie należy pacjentowi?

J.G.: Jeśli... Mogłaby się nie należeć z dwóch powodów. Pierwszy to powód ten, że pacjent nie był ubezpieczony. I to jest ta część administracyjna, na którą de facto lekarze nie ma wpływu. I on staje przed dylematem: napisać pacjentowi receptę na 100%, jeśli nie jest pewny i ponosi pewne ryzyko, pacjent może być ubezpieczony, on pisze na 100%, albo napisze mu lek ze zniżką, a pacjent jest nieubezpieczony i wtedy lekarz ponosi konsekwencje finansowe tej decyzji. I ponosi... Musi oddać Narodowemu Funduszowi Zdrowia kwotę refundacji. Często bywa tak, że lek kosztuje 3,20, a refundacja kosztuje 500 złotych. I lekarz za ten błąd ponosi własną materialną odpowiedzialność na poziomie 500 złotych wraz z odsetkami.

P.W.:  Panie doktorze, a do tej pory jest tak, że lekarze zatrudnieni w przychodniach czy w szpitalach, które mają podpisaną umowę z NFZ-em, to ta jednostka organizacyjna, czyli firma zatrudniająca lekarza, płaciła te pieniądze, a nie lekarz.

J.G.: Różnie się zdarzało, bo oczywiście jeśli była kontrola przeprowadzana w tym zakładzie opieki zdrowotnej dotycząca refundacji leków, to świadczeniodawca, czyli przychodnia czy szpital, podnosiły tę kwotę kary, natomiast dyrektorzy różnie się zachowywali. Część dyrektorów żądała zwrotu od lekarzy tych kwot, które powstały w wyniku ich błędów związanych z ordynacją lekarską, ale część w mniejszym stopniu windykowała od swoich pracowników te pieniądze. Proszę wziąć pod uwagę, że są pewne ograniczenia. Dyrektor szpitala może żądać maksymalnie tylko trzykrotnej wartości płacy od danego lekarza w ramach umowy kodeksowej. Tak że to jest ten obszar, gdzie nagle powstało wiele konfliktów i wiele sporów, które nie są do końca sprecyzowane.

P.W.:  No ale zdarzały się takie przypadki, w Nowym Sączu lekarz... prokuratura wyliczyła, że lekarz naciągnął NFZ na 200 tysięcy złotych. Ale to chyba wyjątek od reguły, lekarze nie naciągają. Dr Jerzy Gryglewicz, ekspert ochrony zdrowia, Uczelnia Łazarskiego, był państwa i moim gościem.

(J.M.)