Zuzanna Dąbrowska: Moim gościem jest pan poseł Prawa i Sprawiedliwości Jerzy Polaczek. Witam.
Jerzy Polaczek: Witam, pani redaktor, witam naszych słuchaczy.
Z.D.: Kilka minut temu słyszeliśmy w materiale o niepokojących wiadomościach dochodzących z resortu spraw wewnętrznych. Pan jest członkiem sejmowej komisji spraw wewnętrznych i administracji. Zacznijmy od tej bulwersującej sprawy. W Dzienniku Gazecie Prawnej dzisiaj tytuł „Dajcie nam strzelać do dzieci”. Chodzi o to, że powstają założenia do ustawy, które, jak mówi rzeczniczka MSW, ma doprecyzowywać reguły użycia broni, tymczasem te założenia stanowią, że... no, jeszcze nie stanowią, ale zakładają, że dotyczy to także kobiet w ciąży i młodocianych poniżej 13. roku życia. Potrzebne są takie doprecyzowania pana zdaniem?
J.P.: Przede wszystkim ten chaos informacyjny związany z tymi przygotowywanymi zmianami w Ustawie o środkach przymusu bezpośredniego i broni palnej jest świadectwem z jednej strony nieodpowiedzialności osób upoważnionych w MSWiA do komunikowania się w tej sprawie z opinią publiczną, dlatego że w ciągu dnia już MSWiA z tego się wycofywało, natomiast przecież Dziennik Gazeta Prawna nie wymyślił sobie sam tego rodzaju tematu. Jeśli resort przygotował te zmiany i chciał wyjść z nimi na zewnątrz, no to po prostu wyszedł z nim tak jak dzisiaj to obserwowaliśmy, w ciągu kolejnych godzin te tytuły się zmieniały, właśnie tak jak pani redaktor tutaj wspomniała, najpierw od tego, że najpierw policja chce strzelać w cudzysłowie do dzieci i kobiet w ciąży, a później że nie chce. I to jest tak jak główni księgowi w randze wiceministrów zajmują się nadzorem nad policją, no to mamy taką sytuację jak dzisiaj. I trudno to nawet komentować odpowiedzialnie i poważnie, bo to jest kompromitacja resortu i świadectwo niebywałego bałaganu informacyjnego w sprawach, jak by na to nie oceniać, bardzo istotnych z punktu widzenia praw i wolności obywatelskiej i myślę również skuteczności z drugiej strony organów, takich jak policja czy służby, które ingerują w sytuacjach tutaj zagrożenia czy terrorystycznych.
Z.D.: Czy pana zdaniem parlamentarna kontrola nad służbami, w tym także nad policją, i nad tymi przedłożeniami prawnymi, które ona kieruje poprzez rząd, jest wystarczająca? Czy parlament rzeczywiście wie wszystko, czy raczej to posłowie dowiadują się z gazet?
J.P.: Bardzo często dowiadujemy się albo w ostatniej chwili, albo z gazet. Pamiętam sytuację jeszcze sprzed Euro, kiedy przez dosłownie kilka posiedzeń Ministerstwo Spraw Wewnętrznych nie udzielało informacji, kto jest z punktu widzenia państwowego koordynatorem do spraw bezpieczeństwa przygotowania Euro 2012. Dopiero później po kilku tygodniach wykrztusił to z siebie wiceminister spraw wewnętrznych, wskazując na ministrę panią Muchę. Tutaj też była w tej sprawie niesamowita tutaj gmatwanina. I to jest raczej nie powiem kwestia nadzoru czy jego braku ze strony parlamentarnej, bo to zawsze o tym decydują posłowie, którzy realizują te zadania z klubów parlamentarnych w szczególności czy rządzących, czy tym bardziej opozycyjnych, natomiast dzisiaj mamy sytuację podzielonego resortu od prawie roku ministra Cichockiego i Boniego, które stanowiły jedną całość, i do dzisiaj nie została wdrożona ustawa o działach, która w sposób precyzyjny rozdziela te kompetencje z jednej strony służb, a z drugiej strony w zakresie zarządzania kryzysowego. I mamy po prostu sytuację taką, że rząd mogę powiedzieć uniknął sytuacji kryzysowych w ostatnich choćby dniach poprzez te ograniczone, ale z drugiej strony dolegliwe nawałnice, które towarzyszyły po prostu w swoich skutkach w kilku miejscach w Polsce, ale takim właśnie dowodem tej niezborności i bezradności był brak po prostu jakiegokolwiek tutaj komunikatu do opinii publicznej ze strony resortu jednego i drugiego, które są za zwalczanie tego rodzaju później skutków, zjawisk przyrody odpowiedzialne. Wszystko to się można powiedzieć zatrzymywało na poziomie wojewodów. Rząd był po prostu w tym momencie na wakacjach.
Z.D.: Kolejna sprawa z cyklu zamieszania wokół służb, to jest to, o czym dzisiaj mówił na antenie radiowej Jedynki GIODO Wojciech Rafał Wiewiórowski, czyli kwestia rejestracji danych osobowych osób, które kupują telefony na kartę, tak zwane pre-paidy, pakiety startowe. Oczywiście generalny inspektor ochrony danych osobowych jest bardzo zaniepokojony takim pomysłem.
J.P.: Tutaj mamy dokładnie taką samą sytuację, w której jedni ministrowie czy przedstawiciele władzy publicznej są w koalicji, a drudzy w opozycji. Jeśli pan minister Boni wypowiada się w sposób kategoryczny, wyśmiewając ten pomysł, mówiąc o niedorzeczności jego stosowania i odwołuje się tutaj do przykładu PRL-u, no to przecież mówi to nie jako przedstawiciel opozycji, tylko rządu, który reprezentuje obywateli i po prostu powinien zapewniać tym obywatelom przynajmniej na poziomie elementarnym spójność taką informacyjną, również choćby w takich kwestiach, które są związane ze zwalczaniem przestępczości zorganizowanej. Naprawdę tutaj w Polsce myślę po wieloletnich już doświadczeniach Centralnego Biura Śledczego w pracy i walce z zorganizowaną przestępczością nie tylko i wyłącznie na kwestii pre-paidów zasadza się skuteczność albo brak tej skuteczności, jeśli chodzi o najcięższe przestępstwa, te i gospodarcze, i te związane z przestępczością międzynarodową i gospodarczą, i kryminalną.
Ja bym tutaj oczywiście odwoływał się, jeśli jest tego rodzaju potrzeba i rząd w tej sprawie, mówiąc kolokwialnie, wykokosi się z jakimś pomysłem, żeby po prostu oczywiście to zanalizować i również współpracować w tej sferze powiedziałbym spraw oczywiście z głównym inspektorem ochrony danych osobowych, dlatego że ta zwiększająca się ingerencja i można powiedzieć zajmowanie miejsc w prawie, które są uprawnieniami obywateli, przez służby, jest bardzo widoczna.
Ja odwołam się przecież do przykładu bardzo groteskowego, ale bardzo praktycznego z ostatnich miesięcy, z jednej strony rząd 7,5 razy zwiększył budżet Inspekcji Transportu Drogowego, która przejęła fotoradary, i rząd zamierzał miliard 200 milionów złotych pozyskać od kierowców, którzy przekraczają dozwolone prędkości, a z drugiej strony nie może tego wdrożyć i stan po I półroczu jest taki, że z tego miliarda 200 milionów jest średnio miesięczny wpływ około 1,5-2 miliony złotych, tak że (...)
Z.D.: Skoro już przeszliśmy troszkę w kierunku dróg, dajmy spokój służbom na chwilę. Rząd utajnił szczegóły rozdysponowania 1,4 miliarda złotych, które w tym roku otrzymują z Krajowego Funduszu Drogowego spółki zarządzające autostradami koncesyjnymi. Pan w tej sprawie napisał interpelację. Jak to utajnił rząd takie dane?
J.P.: Chciałbym zakomunikować naszym przede wszystkim słuchaczom, że wydatek publiczny rzędu prawie miliarda 400 milionów złotych jest utajniony na mocy umów, jakie zawarł rząd aktualny z partnerami prywatnymi w zakresie podziału środków za tak zwaną opłatę za dostępność. I to jest brak wiedzy, dlatego że sejm od 3 lat nie otrzymywał planu finansowego Krajowego Funduszu Drogowego, a chciałbym podkreślić, że z tych materiałów, do których dotarliśmy po prostu, bo tutaj mój klub parlamentarny ostatnio zbojkotował posiedzenie związane z wykonaniem budżetu za 2011 rok właśnie z uwagi na brak dostępu do tych materiałów, wczoraj członkowie komisji finansów i komisji infrastruktury otrzymali ograniczony ten dokument właśnie z wyłączeniem tej tak zwanej bym powiedział poufnej czy niejawnej, czy tajnej części. I chcę tylko zakomunikować, iż zaplanowany deficyt Krajowego Funduszu Drogowego na koniec 2012 roku jest w wysokości sięgającej prawie 44 miliardy złotych. Mówię tutaj o saldzie pasywów. A kwota prawie miliarda 400 milionów złotych, która jest związana z systemem koncesyjnymi i wypłatami dla prywatnych operatorów kilkuset kilometrów autostrad, które zostały wybudowane, jest utajniona z uwagi na konstrukcję umów, jakie zostały zawarte w latach 2008 i 2009.
Z.D.: Mam nadzieję, że...
J.P.: Tak że ta sprawa będzie miała swój dalszy ciąg.
Z.D.: No właśnie, że uda się to wyjaśnić. Bardzo dziękuję za rozmowę.
J.P.: Dziękuję bardzo, pozdrawiam słuchaczy.
(J.M.)