Być i pisać to właściwy tytuł na określenie twórczości Grudzińskiego. Większość jego fikcji związana była w jakiś sposób z życiem. Jego własnym albo jego bliskich, albo też ludzi odległych w czasie i przestrzeni, ale zawsze realnie istniejących. Bowiem każdy żywy nosi w sobie znamię bólu. Jednak ten ból pochodzi od nas samych, bo wszyscy przechowujemy ziarno zła i nie jesteśmy w stanie się go pozbyć. Doświadczenie przekonało Herlinga do wiary w swoisty manicheizm, czyli podział ludzi na dobrych i na złych, oraz wszystkiego w świecie w podobny sposób. A jeśli wierzy się w Boga, to nagle staje się ich dwóch równorzędnych – Chrystus i Szatan… Co prawda, pisarz wcale tak stanowczo swoich poglądów nie formułował.
Pisał jeszcze przed II Wojną Światową, jednak dopiero doświadczenie procesu, łagrów i ucieczki z wojskami Andersa, nadało jego pisarstwu ton powszechnie znany i poważany. Stąd wziął się Inny świat. Badacze wskazują na jeszcze jeden element. Głębokie przeżycie Włoch, Rzymu, Alp włoskich, Adriatyku i zabytków ukrytego Antyku, i słońca, wzbogaciło jego możliwości. Od tego momentu, od momentu napisania i wydania opowiadania Wieża, Grudziński przestał być postrzegany jedynie jako pisarz polityczny, zaangażowany sowietolog, ewentualnie krytyk literacki, ale dostrzeżono także silny wątek metafizyczny jego twórczości, tak wyraźny w kolejnych jego tekstach. Zaskakujące jak bardzo oba nurty jego pisarstwa delikatnie splatają się w pogrobowym tekście (tj. znalezionym po śmierci pisarza w jego archiwum przez Zdzisława Kudelskiego): Wędrowiec cmentarny.
Życie…
Wędrowiec cmentarny opowiada historię krwawej masakry w Srebrenicy w 1995 roku, ale w sposób fabularyzowany, czyli poprzez wspomnienia fikcyjnego serbskiego porucznika Malicia, ukrywającego się przed procesem w Hadze. Akcja rozgrywa się w Rzymie, w Roku Jubileuszowym, jak powtarza bohater, na dwanaście dni przed Bożym Narodzeniem. Protagonista przemieszcza się z miasta do miasta, z Triestu do Lyonu, z Verony do Florencji, żeby uciec przed spóźnionymi: sprawiedliwością i wyrzutami sumienia społeczeństw Zachodu. W tym celu w żadnym z miast nie nawiązuje kontaktów z ludźmi ponad najpotrzebniejsze. Dlatego za najbezpieczniejsze lokum obiera sobie zawsze cmentarz.
Gdziekolwiek przebywa, gonią go demony przeszłości, wspomnienia z masakry, której sam przewodził. Przypomina, rozlicza się, wypomina i dyskutuje z majakami podczas mroźnych (nawet w Rzymie) zimowych nocy. Próbował zapobiec rzezi, ale tylko z powodów politycznych. Spodziewał się, że holenderskie oddziały ONZ powściągną ich zamiary. Powstrzymywał się przed mordowaniem, ale zrozpaczona bośniaczka poszarpała mu twarz i wprawiła w szał. A w tym szale doprowadził do śmierci własnej żony, przebywającej w szpitalu położniczym.
Narracja Grudzińskiego nie oskarża nikogo. Wartościuje oszalałych żądzą „Wielkiej Serbii” Serbów (z Mladiciem i Karadziciem na czele) na równi z holenderskimi żołnierzami oraz Zachodem, w jego moralnej impotencji. Wprost krytykuje „na wodzie pisany bastion ostrożności i głupoty oenzetowskiej”. W tym stwierdzeniu zawiera się sedno konfliktu: z jednej strony zachodnioeuropejska atrofia woli („ostrożność”) i głupota wojskowej biurokracji (vide: film Ziemia niczyja), a z drugiej nacjonalistyczne żądze, i znowu głupota. Wszystko to Herling-Grudziński konfrontuje z egzystencją jednostki. Historia miażdży w pył i rozdmuchuje pojedyncze istnienia, dla niej liczą się jedynie masy i wielkie liczby. Porucznik Malić z perspektywy czasu dziwi się własnym decyzjom, ale ucieka od poczucia winy. Bo inaczej musiałby wyprzeć się własnego życia.
...i literatura
Jednak usytuowany w całej linii subtelnych i wypełnionych znaczeniami opowiadań Herlinga-Grudzińskiego, Wędrowiec cmentarny nabiera nowych barw i staje się pełniejszy. Bowiem już od pierwszych słów można wychwycić esencję przekazu, który zawiera również notatka autora w jego kalendarzu na rok 2000 (gdzie znajduje się całe recenzowane opowiadanie): "Na Pożegnanie XX stulecia"; oraz w tytule książki niejakiego Dukicia, którą czytał i krytykował Malić: Wielka choroba Europy.
Pierwsze słowa książki głoszą o kolejarzach z czerwonymi chorągiewkami, wyskakujących i wskakujących do wyjątkowo długiego pociągu towarowego, próbującego znaleźć właściwy tor na rzymskim dworcu Termini. Pociąg jest jak czerwony wąż. Opowiadanie pełne jest znaków. Barw uświadczymy niewiele, a jeśli już to na samym początku, kiedy kolor pociągu oznacza strugę krwi (winy - jak w Makbecie) ciągnącej się za Maliciem, który wyskakuje z ostatniego wagonu. Później czerwona jest już tylko krew zabitych, Milenki, krzyża nad drzwiami szpitala.
Herlinga-Grudzińskiego krytyka współczesnej kultury jest raczej aluzyjna. Rzymski Altare della Patria (Ołtarz Ojczyzny) nazywa tortem ślubnym z kamienia. Wspomnienia Malicia opisywane są z wyświetlanym w tle Szeregowcem Ryanem Spielberga. Krew Serbów umarłych za ojczyznę Malić nazywa życiodajną i użyźniającą glebę (odwrotnie jak w pierwszych wersach The Waste Land T. S. Eliota), jednak chwilę później przyrównuje wydarzenia w Srebrenicy do wymordowania Żydów wileńskich. I jeszcze książka Dukicia opowiadająca o I Wojnie Światowej i „psychicznym tężcu”. Autor układa wszystko tak, żeby powiedzieć: to już było, naród jest niczym, a nacjonalizm to fraszka, za którą giną miliony. Bowiem „Wielka Choroba obłędu oraz fascynacji siłą i okrucieństwem ogarnęła nas i trwa, chociażby okresami przycichała i przybierała złudna postać zdrowia”, jak kończy swoją książkę porte-parole autora – Dukić.
Pod koniec drugiego millenium istnienia „wspaniałej” kultury europejskiej, w Roku Jubileuszowym (czyli dwutysięcznej rocznicy narodzin Chrystusa), Malić, bohater rzezi Srebrenickiej, zamarza na cmentarzu (co ważne) niekatolickim dla cudzoziemców. Jak pisał Grudziński w Księciu Niezłomnym: „Nic tak nie goi ran wojny jak słońce Południa. Wystarczy podnieść oczy do góry, wtopić je w gorącą płytę nieba, i ześliznąć się leniwym wzrokiem na pomarszczoną tarczę morza i zgłębić nagle horyzont, by znaleźć się w świecie, który nie zna praw zniszczenia i śmierci”. Ale w Wędrowcu cmentarnym nie ma słońca. Jak wyraźnie odcina się więc ostatnie opowiadanie pisarza od jednego z pierwszych!
Bohater zamarza najsroższej rzymskiej zimy w noc Bożego Narodzenia. Nie ma słońca, a „płytę nieba” przesłaniają chmury, ziemię po najdalszy horyzont zalega martwy, biały śnieg (jak w The Dead Joyce’a). W dzień święta narodzin swojej kultury cała Europa ginie w śniegu. Czy przeżyje? Przecież podobna jest do Malicia, który pod koniec mówi: „Nie widzę innego wyjścia poza ucieczką aż do śmierci. Jest we mnie jakiś straszny fałsz. Chciałbym uderzyć się w piersi i równocześnie wiem, że nie potrafię się na to zdobyć”.
Mikołaj Golubiewski
Wędrowiec cmentarny, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006.