Piątek. Nie można powiedzieć, że impreza rozpoczęła się od przysłowiowego "mocnego uderzenia", ale w stwierdzeniu tym nie ma żadnej uszczypliwości – ulokowana w budynku Opery i Filharmonii Podlaskiej scena Stan Skupienia rozpoczęła grać chwilę po dziewiętnastej, a relaksujące brzmienia z szufladek ambient i idm rozpoczynały dwudniową przygodę z tą edycją OSUTD. Występ każdego z artystów poprzedzał krótki, klimatyczny wstęp konferansjera, który wprowadzał słuchaczy w klimat tego, co za chwilę wydobędzie się z głośników. Muzyka każdego z występujących na tej scenie artystów kojarzona była ze stanem skupienia właśnie.
Rozpoczął Szymon Kaliski – woda. Rozmyte, pełne melancholii dźwięki pianina i smyków przewijały się przez cały czas trwania występu poznańskiego twórcy. Zimny jak lód, mroczny ambient wydobywał się spod dłoni Thomasa Konera, który nie omieszkał poczęstować zgromadzonych w Operze słuchaczy premierowym materiałem z nadchodzącego wydawnictwa. Wydarzeniem wagi ciężkiej był jednak występ amerykańskiego producenta Brocka Van Weya, znanego bardziej jako Bvdub, z orkiestrą kameralną Opery i Filharmonii Podlaskiej pod batutą Kazimierza Dąbrowskiego. Powietrze. Muzyka Bvduba to eteryczny ambient o wielopoziomowej konstrukcji – muzyka tak emocjonalna, że w stan przygnębienia wprowadzić może przeczytanie kilku tytułów jego kompozycji. Występ ten odbył się po zaledwie jednej próbie, ale wszystko przebiegało perfekcyjnie. Drugi przymiotnik, który pojawia się w mojej głowie na wspomnienie tego występu jest "hipnotyzujący". To było COŚ. Klimatu tej scenie dodawały czarno-białe wizualizacje w wykonaniu Osmo Nadira.
Przetransportowany autobusem linii "pozdro techno" wylądowałem na Węglowej, gdzie z efektownej sceny dla niepoznaki nazwanej "Hip Hop Tent" dobiegały dźwięki "Głupiej, spiętej dresiary" w wykonaniu zespołu muzycznego Ten Typ Mes. Szybkie rozeznanie w terenie i można zacząć kursowanie między scenami. Technosoul przejęte zostało przez mocną ekipę Jealous God. Mam wrażenie, że nie mogło być lepszego showcase'u techno niż piątkowy line-up sceny Technosoul – każdy z członków tej ekipy zaprezentował nieco inny odcień mocnych, technicznych brzmień, każdy z nich czymś się wyróżniał (czy Silent Servant naprawdę korzystał z gruszki od CB radia?). Broken English Club zrzucał na parkiet ostre, industrialne dźwięki, a Regis porwał publiczność nieco innym drivem. Trudno jest mi wybrać jednego faworyta, ale spore wrażenie robił na mnie James Ruskin, kiedy przejął konsoletę wraz z Regisem jako O/V/R/ - dynamiczne przejścia (kto wie ile numerów zmieścił w godzinie?), świetna technika - niedługo będzie trzeba go pokazywać młodszym imprezowiczom, żeby zobaczyli jak pracował dj w czasach, zanim wszyscy zaczęli gapić się w monitory ze świecącym jabłkiem. Prawdziwy oldschool.
Hip Hopowy "namiot" tętnił energią do północy, w pewnym momencie tej energii zabrakło i nie można było usłyszeć koncertu Ńemego. Jak widać, wredny los sprawił, że nie wszystko mogło potoczyć się perfekcyjnie. Do tej pory sceną trzęsło m.in. mocne kombo w składzie Sokół, Marysia Starosta i Semantik Punk. Materiał z "Czystej Brudnej Prawdy" i "Czarnej Białej Magii" zyskał nowy wymiar, a niektóre numery (szczególnie ten, którego tytułu na łamach mediów publicznych wymienić nie mogę, kto dobry gracz, ten wie;) ) w akompaniamencie gitar, klawiszy i żywych bębnów zyskały jeszcze więcej charakteru. The Doppelgangaz, mimo tego, że nie są gwiazdami pierwszego formatu potrafili umiejętnie rozbujać publikę swoim klasycznie brzmiącym materiałem, pewne było, że numery w stylu "La La La" poderwą fanów "złotej ery" do wykrzesania z siebie większej porcji mocy.
Scena Beats zawsze będzie mi się kojarzyła z przekraczaniem pewnych granic, o czym będę jeszcze pisał w dalszej części tekstu. Dj-ka umiejscowiona na czerwonym żuku, a nad głowami unosiły się pomysłowo wykonane chmury. Po przejściu z Technosoul na Beats można było odnieść wrażenie, że jedyne co różni grane w obydwu namiotach gatunki to rytmika. Scena beats również wypełniona była mocnymi, dziwacznymi dźwiękami (i bardzo dobrze :)). Mentalcut czy Falcon dostarczali coś na wzór "hip hopowego techno" przy którym największe odjazdy J. Dilli brzmią jak czołówka Familiady. Podczas setów PZG czy Azbesta scena działała jak Delorean Marty'ego McFly'a - przenosiliśmy się w czasie do szalonych czasów pierwszych rave'ów. Ludzie, którzy często szli na Beats żeby odetchnąć musieli być zaskoczeni tym, co się wyprawiało, szczególnie, jeśli trafili na "Baby One More Time" Britney Spears podkręcone do obłędnego tempa ;)
Sobota.
W momencie, w którym twarze wydają się mniej obce można z całą pewnością stwierdzić, że rozpoczął się drugi dzień festiwalu. Po raz kolejny pierwsze dźwięki dobiegły z Hip Hop Tent a tym razem serwował je Cira wraz ze skromnym, ale efektywnym bandem. Micha się cieszy jak człowiek widzi, że polski hh tak prężnie się rozwija - dziś dla wielu artystów granie z dj-em i hypemanem to standard od którego zaczyna się odchodzić a kombinowanie z występami na żywo jest dobre chociażby po to, aby udowodnić hejterom, że mają do czynienia z tzw. "prawdziwą" muzyką. Po reprezentancie Białegostoku na scenie pojawił się Eldo, którego wspierali Pelson oraz Daniel Drumz i była to podróż sentymentalna, wśród numerów zagranych przez Leszka pojawiły się starsze rzeczy pokroju "Diabła na oknie" czy "Mędrców z kosmosu".
Technosoul rozpoczęło od live'a Błażeja Malinowskiego, który znalazł idealną równowagę między brzmieniem mocnym, a głębokim jednocześnie - o frekwencję martwić się nie musiał - oddani fani technicznych brzmień (niektórzy nie ruszali się poza ten namiot całą imprezę, true story) szybko zaczęli zapełniać parkiet. Beats rozpoczęło od mocnego akcentu - na dwie godziny scenę przejął Stray i już było wiadomo, że nikt tutaj nie ma zamiaru zwalniać tempa. Pierwsza godzina w wykonaniu członka Ivy Lab to nowocześnie zaaranżowane beaty, wśród których znalazło się miejsce m.in. na jego autorskie "Matchsticks". Po godzinie tempo wzrosło dwukrotnie i zaczęła się jazda bez trzymanki w klimatach jungle/juke/d'n'b. Piękne granie.
Gosub na Technosoul przenosił do starych czasów techno-elektro, więc zgromadzona na parkiecie publika zaobserwowała zwiększone natężenie charakterystycznych breaków w głośnikach - chyba tylko tego typu brzmień brakowało, aby ukazać całą paletę barw techno. Dobry ruch z tym bookingiem.
Po 23 Hip Hop Tent wszedł w panowanie "Za młodych na Heroda" czyli ekipy Rasmentalism w składzie koncertowym z wymiatającym na wszelkich instrumentach klawiszowych Tortem. W ostatnich latach kilkukrotnie gościłem na koncertach tej grupy i widać, że z każdą płytą zyskują bezcenne doświadczenie które procentuje na scenie. Tymczasem wejście na Beats przypominało przejście na drugą stronę lustra, a poziom psychodelii i absurdu przekraczał dozwolone stężenie w czasie setów Detweilera i Company Fuck, chociaż bardziej odpowiednim określeniem ich działalności byłoby słowo "performance" :) Mogę was przekonywać, że otoczka muzyczna całego festiwalu była wyjątkowa, ale w porównaniu z tym co działo się przez prawie dwie godziny w czasie osobliwych występów tych dwóch jegomościów przechodzi wszelkie pojęcie i nigdy nie chciałem powiedzieć "musicie to zobaczyć" tak szczerze ;) Detweiler na przykład wręczając flety ludziom wcześniej wyciągniętym z widowni zapraszał ich do wykonania razem coveru "Wrecking Ball" Miley Cyrus na tymże instrumencie. Być może trafił się ktoś bez dystansu do świata, kto mógł stwierdzić, że muzycznie zostały zszargane wszelkie świętości a festiwal bookując tych dziwaków w jednej chwili pozbył się budowanej od lat marki i prestiżu. Ludzie jednak bawili się świetnie, chętnie biorąc udział w tym "unforgettable experience" :) Company Fuck to ziomek ubrany w jedną wielką rajstopę z miejscem na twarz ozdobioną wąsem. Mocny odjazd :)
Momentami aby podtrzymać kontakt ze światem rzeczywistym wymykałem się pośród głośno śmiejących się ludzi na Technosoul, gdzie w końcówce seta IVVVO słyszałem chyba pierwsze wokale na tej scenie. Później przyszedł czas na moich faworytów tego wieczoru. Pierwszy za konsoletą stanął Edit Select, który od razu obrał kurs na wchłaniające rejony głębokiego, ale wciąż poruszającego parkiet techno. Hipnotyzującym motywom wydawało się nie być końca. Podczas gdy w głośnikach pobrzmiewał Edit Selectowy... edit "The Wipe" pierwszy raz uświadomiłem sobie, z jak dobrym nagłośnieniem mamy tu wszyscy do czynienia: piękne, selektywne brzmienie, nic nie charczy, nic nie trzaska, nie odbija a najgłębsze dźwięki uderzają czysto i mocno. Dodaj do tego ten moment, w którym wejście siarczystego hi hata sprawiało, że namiot odlatywał. Następny większy event pokaże, czy rację miał mój znajomy mówiąc "po tej imprezie na każdej innej będziesz słyszał słabe nagłośnienie". Po Edicie przyszedł czas na mocne, a mimo to atmosferyczne i organiczne dźwięki od duetu Polar Inertia. Można było się przekonać, że ich materiał stanowi niesamowicie spójną całość, a mimo to nie można było się nudzić.
Moje własne Original Source Up To Date zakończyło się na scenie beats, gdzie swojego seta kończył Mark Archer reprezentując Altern8. To naprawdę była "truskawka na torcie" jak powiedziałby pewien były piłkarz. Grubszy przelot, booking jakich w naszym kraju właściwie nie ma, na dodatek znaleźli się ludzie, którzy przyjechali tylko/głównie aby zobaczyć legendę rave'u w akcji. Dzięki tej atmosferze oldschoolowe pianino nigdy nie brzmiało tak prawdziwie.
Żadne słowa nie oddadzą klimatu tej imprezy, chociaż dziennikarski obowiązek zmusił mnie do podjęcia tej próby. Po relacjach innych uczestników widzę, że nie tylko mnie porwał klimat Original Source Up To Date. Po wszystkim w głowie zapętlił się zeszłoroczny motyw i jestem przekonany, że powrócę tu za rok :)
(PT)