Janusz Łastowiecki: Jak znalazł się pan w Teatrze Polskiego Radia?
Piotr Cieplak: Nagrywanie dźwięków, koherentność dźwięków i muzyki towarzyszy mi od początku w pracy teatralnej. Niekoniecznie myślę o muzyce zapisywanej w nutach, ale o specyficznej aurze dźwiękowej. Dzięki długoletniej współpracy z wrocławskimi muzykami, którzy występują pod nazwą „Kormorany”, mogę śmiało powiedzieć, że to moja przestrzeń. Zanim przestąpiłem próg radia, miałem wrażenie, że to królestwo już kiedyś zwiedzałem. To tak jakby mówić: kocham, kocham, a kwiatów nie przynieść wybrance.
JŁ: Jednak przyniósł Pan te kwiaty. Najpierw był „Fantazy”.
PC: Radio obchodziło rok Słowackiego. Żadna romantyczna genealogia debiutu. Dostałem telefon i propozycję. Nie wahałem się ani sekundę. Chciałem to robić.
JŁ: „Dzienniki rowerowe” przekłuły się w słuchowisko w tym roku. 31 dni podróży rowerowej do Portugalii znalazły swój dźwiękowy koncept w teatrze wyobraźni.
PC: To trochę inna historia. Po napisaniu tych dzienników, wykonywałem fragmenty tego tekstu wraz z muzykami Szamburskim i Zakrockim, czyli zespołem SzaZa, Kilkanaście razy prezentowaliśmy to na scenie. Mieliśmy taki program godzinny, gdzie ze dwadzieścia stron tego tekstu czytałem do muzyki SzaZy. Spotkałem na swojej drodze Baszkę Marcinik z Programu Trzeciego Polskiego Radia. Zapytała mnie, czy nie zrobiłbym tego dla radia.
JŁ: 2009 rok i wreszcie, antycypowany co prawda, foniczny debiut Piotra Cieplaka.
PC: Sam się sobie dziwię, że dopiero wtedy zawędrowałem do teatru radia. Zachodzę w głowę, dlaczego wcześniej nie ubiegałem się o to, nie podejmowałem żadnych kroków. Po tych dwóch moich wizytach w radiu (Fantazy, O niewiedzy w praktyce, czyli droga do Portugalii) i zadzierzgnięciu znajomości z Andrzejem Brzoską, który realizował te oba nagrania, czuję się jeszcze bardziej związany z tym miejscem.
JŁ: A jak przebiega pana współpraca z Andrzejem Brzoską?
PC: Od razu jakoś przypadliśmy sobie do gustu i sympatii. Serdecznie się jakoś poznaliśmy. Wiem, że tam mam swojego sojusznika. Wybitność tego człowieka polega na tym, że się mało wtrąca (uśmiech) i robi swoje. Mam do niego takie zaufanie, że kiedy określa przestrzenie dźwiękowe to wiem, że jest to jego domeną. Ja tylko mówię: tak, tak, tak. To całe dodawanie efektów: „teraz dajmy ptaki, teraz dajmy kury, liście, dajmy morze” to proponowałem sam. Andrzej natomiast zabarwiał moje pomysły: „weźmy te liście, te ptaki, może byśmy zrobili mokre liście” i to było całą przyjemnością, przejawem takiego pełnego, obopólnego zaufania. Ten człowiek poza ogromnym, nieporównywanym z nikim doświadczeniem w tej branży, ma takt, gust. Ma klasę. Komfort pracy z nim i w tym miejscu skłania mnie do zwiedzania tego królestwa ponownie.
JŁ: Najsoczystsze są zawsze wrażenia debiutantów. Jak pan odbiera ten świat dźwięków już teraz, jako reżyser? To bardziej teatr, a może (jak skłaniają się niektórzy sądzić – rzecz na poły filmowa, powstająca wszak bardziej techniką montażu filmowego)
PC: Ja bym nie utożsamiał słuchowiska z filmem. W żadnym wypadku. Wydaje mi się, że to jest prawdziwy teatr. Pracując w teatrze niezwykle pieczołowicie dbam o to, by spektakle miały sens, logikę, jakość wykonania radiowego. Probierzem dobrze wykonanej pracy teatralnej dla mnie jest uczucie, że przy zamkniętych oczach te wszystkie rytmy i pauzy mogłyby się obronić. Muszą one stanowić odrębną, suwerenną, samo tłumaczącą się wartość. Jeśli ona działa, tłumaczy się logicznie
w szumach, szeptach, ciągach to znaczy, że ten spektakl jest zrobiony. Często aktorom mówię: proszę państwa, zanim pójdziemy na scenę – robimy to dla radia (to jest doskonalimy warsztat radiowy) – dowiadujemy się, jak długa powinna być pauza, jak długo powinno trwać wybrzmienie, jak głośno czy cicho – szybko czy wolno należy mówić.
JŁ: Dobrym przykładem tej koherentności jest „Fantazy”. Najpierw był „Fantazy” w radiu, potem dopiero na deskach teatru w Gdyni (Radio Gombrowicz). Tomasz Man też często podróż ze swoim tekstem zaczyna w radiu właśnie.
PC: W teatrze posługuję się strukturą radiową. Dopiero, gdy opanuję ten poziom zaczynam to wkładać w sytuację. To rzutuje silnie na fizyczność spektaklu, dyscyplinuje aktorów. Nie mogą plątać się po scenie, bo tak czy inaczej im się chce. Wiedzą, że nad nimi jest jakaś nadrzędna partytura, nadrzędna logika. Praca w radiu jest tym warsztatem, który unosi się w każdym spektaklu teatralnym nade mną i nad aktorami.
JŁ: Będą powroty na scenę radiową?
PC: Tak jak wspomniałem wcześniej, komfort pracy w tym miejscu i z takim człowiekiem jak Andrzej Brzoska skłania mnie, by tam wrócić. Mam wrażenie, że najważniejsze moje słuchowiska dopiero przede mną.
Z Piotrem Cieplakiem rozmawiał Janusz Łastowiecki