Grand Prix otrzymali: reżyser spektaklu: Janusz Kukuła, adaptator Krzysztof Sielicki i Maria Pakulnis, odtwórczyni roli Elżbiety I. Pakulnis gasi w tym spektaklu wszystko, co poboczne. W jej głosie słuchacz znajduje całą przestrzeń dramatu. To, co aktorce udało się bodaj najbardziej, to skruszyć obraz niedościgłej królowej z kryształu, włączając w nią obsesyjną miłość do sztuki. Elżbieta wygrywa swoje ars moriendi i przypomina zarazem o najpierwotniejszych prawach radia: ciszy, którą trzeba uszanować i odpowiedzialności za wypowiadane słowa. Największe wrażenia na mnie zrobiła scena, w której Elżbieta morduje swoje psy. Każdy z psów ma pętle na szyi. Ruchem ręki królowa wskazuje na zaciśnięcie pętli. Skowyt przechodzący w psi lament. Słuchając tego nie potrafię tego potraktować metaforycznie. Dla mnie to groza przychodząca w czystej, realnej postaci.
Dwa wyróżnienia (za główną rolę męską dla Adama Woronowicza i realizację akustyczną dla Andrzeja Brzoski) otrzymało słuchowisko „Andy" Krzysztofa Czeczota.
O spektaklu pisałem już wiele. Zdobywca Prix Europa znalazł się w Sopocie jako zdecydowany faworyt. Jak podkreślił Andrzej Brzoska, jury miało trudne zadanie. Jak postąpić przypadku, gdy na liście nominowanych jest tak mocna, europejska już pozycja? Awangardowy charakter „Andy'ego" to nie medialna wydmuszka. Czeczot atakuje właśnie medialne produkty, ośmiesza rynek potentatów telewizyjnych. Dzięki „Andy'emu" dowiedziałem się wreszcie, że tacy aktorzy jak Roman Wilhelmi nie odchodzą nigdy. To słuchowisko przemyślane i kompletne mimo gęstwiny znaczeń i środków, jakimi dysponuje. Andy zwyciężył przed festiwalem i dlatego nie dostał Grand Prix. Bezdyskusyjność tego faktu zmroziła jury i chyba trochę wystraszyła.
Nagrodę za reżyserię otrzymał twórca, o którym juror Tadeusz Dąbrowski mówił: wraca do źródeł, legend, tworząc jednocześnie nowoczesne słuchowiska. Nie tylko do legend, bo twórcę znam, obserwuję i jego twórczość nie jest łatwa do zdefiniowania: jest kilka ścieżek inspiracyjnych, którymi podąża ten reżyser. Darek Błaszczyk, bo o nim tu mowa przyjechał do Sopotu z trzema realizacjami: „Pasażerem Lutrem", „Salome" i „Mistrzem Manole" i za tę ostatnią realizację otrzymał nagrodę. Jacek Hałas wraz z Bronisławem Wrocławskim podróżują przez Bałkany. Słuchowisko jest precyzyjnie rozplanowanym topograficznie utworem muzycznym (Albania - Serbia - Bułgaria - Rumunia). Anna Cieślak dostała nagrodę aktorską za rolę księżniczki Salome według dramatu Oscara Wilde'a. Kolejną, nieszablonową kreację stworzył tu Andrzej Chyra (Herod), ale od kilku lat nagrody aktorskie jakoś go omijają. Jacek Hałas odebrał z kolei nagrodę za muzykę oryginalną do Mistrza Manole. Moim zdaniem jednak to „Pasażer Luter" jest najbardziej niedocenionym spektaklem festiwalu. Jury być może odrzuciło go jako hybrydę z pogranicza reportażu i słuchowiska. Nic bardziej mylnego. Historia zagubionego manifestu punkowego to spektakl od początku do końca, gdzie dokument staje się fabułą, a autentyczne postaci przekłuwają się w głosy dramatu. Podskórny autentyzm buduje tu teatr naturalny. Dokudrama to rzecz nie wymyślona dzisiaj: laury w tej dziedzinie zdobywa od lat David Z. Mairovitz. Tym większa szkoda, że spektakl przeminął bez najmniejszej wzmianki.
Nagrodę im. Krzysztofa Zaleskiego otrzymał Waldemar Modestowicz. W tym roku na festiwalu zaprezentowano jego znakomitą „Lalę" według powieści Dehnela, „Abrakadabra" Tomasza Macieja Trojanowskiego, „Upadek z trzepaka" Sławomira Rogowskiego i „Ryszarda III" Szekspira (ach ten Szekspir wiecznie żywy). Zabrakło mi jednak dwóch innych zeszłorocznych realizacji tego reżysera, w których widziałem festiwalowe nominacje: Światło w lesie Rafała Wojasińskiego (niesamowity scenarzysta o pojemnej, audialnej wyobraźni) i Cała jaskrawość wg tekstu Edwarda Stachury.
Jedynie wyróżnienie otrzymało wyjątkowe słuchowisko Ingmara Villqista „Beztlenowce", które dla autora i reżysera jest powrotem do scenicznych źródeł. Beztlenowce to symfonia na dwa głosy: Marka Kality i Jacka Poniedziałka. Dyskretna warstwa muzyczna w połączeniu z dialogiem stworzyła synergetyczny teatr, gdzie słuchacz mógł swobodnie wejść do środka i zamieszkać z bohaterami (podobnie zresztą jak w „Andy'm" choć bardziej klasycznie i mniej surroundowo).
Nagrodę dla producenta słuchowisk otrzymał II Program Polskiego Radia. Chciałbym w tym miejscu podkreślić, że Dwójka pozostaje nadal najważniejszym medium emisyjnym dla słuchowisk. Otoczka, jakiej nabiera tam słuchowisko, jest nieoceniona. Ta kulturotwórcza i kulturogenna stacja jest miejscem, gdzie teatr radiowy może wybrzmieć i zostać na dłużej. Słuchowisko nie jest tu niczym poganiane, nie jest numerem audycji w ramówce, ale pełnowartościowym mieszkańcem. Do dzisiaj pamiętam słynny gong rozpoczynający piątkowy teatr radia. Dla mnie radio się zaczynało dopiero o 21.30, kiedy Krzysztof Gosztyła oddzielił resztę ramówkowego świata od sceny radiowej, wypowiadając niezapomniane: wieczór ze słuchowiskiem! I co ważne: było to miejsce przynależne słuchowiskom oryginalnym. Dziś nie mogą się już skupić się w jednym miejscu i o jednej porze. Dzięki Dwójce wciąż można „wierzyć w piękno życia", jak mówi królowa Elżbieta w zwycięskim słuchowisku.
Miłą niespodzianką festiwalu była nagroda za scenariusz oryginalny dla Marka Kochana („Trzej panowie jadą autem") i Sebastiana Majewskiego („Nietoty"). Nagroda ta skupiająca w sobie całą współczesność dramaturgiczną winna być miernikiem możliwości scenariuszowych. Kochan świetnie odnalazł się w środku rodzinnego cyklonu (rodzinne słuchowisko na trzy pokoleniowe głosy) a Majewski ze sprytem połączył temat i dialog. Jego Nietoty (reżyseria: Jana Klaty) to sprytny zabieg radiowy, skecz jakiego nie powstydziłby się Beckett (podkład muzyczny „Nietot" jest tematem na osobny tekst). Majewski z Klatą popłynęli na ryzykowny ocean, ale osiągnęli cel.
O dobry scenariusz rozbija się współczesny teatr. Podobnie jest w przypadku radia. Ester Villar, William Szekspir to świetni autorzy, zgoda. Musimy jednak szukać kontynuatorów Grochowiaka, Herberta, Terleckiego, Odojewskiego. To lata 60., złoty czas dla Teatru Polskiego Radia, ukonstytuował się dlatego, że opierał się na tekście współczesnym, a dramaty szyte na radio pokazywały rozpiętość znaczeniową eteru. To co mnie martwi to brak na szczycie festiwalu słuchowiska oryginalnego. Rok 2010 to zwycięstwo Czeczota („Jeszcze się spotkamy młodsi"), a 2011 Pawła Sztarbowskiego (Somosierra). Ostatnie trzy lata to dominacja klasyki, adaptacji - nierzadko ciekawych i bardzo autorskich. Nowych autorów radiowych nie brakuje. Oprócz nagrodzonych są m.in.: Małgorzata Sikorska-Miszczuk, Tomasz Man, Tomasz Maciej Trojanowski, Rafał Wojasiński i wielu innych. Dlaczego ich jednak tu nie ma?
Za rok festiwal podsumowywać będzie plon dwóch ważnych przedsięwzięć oryginalnych: konkursu Dwójki i ZAIKS, a także konkursu na słuchowisko emigracyjne ogłoszonego przez Trójkę, Teatr Polskiego Radia i Muzeum Emigracji w Gdyni. Liczę, że za rok powieje współczesnością jeszcze bardziej, tak jak to było w 2009 roku, gdy Festiwal Nowe Słuchowiska przyprowadził do radia takich twórców jak Darka Błaszczyka, Annę Wieczur-Bluszcz czy Michała Kotańskiego. Wtedy będę znów świadkiem polaryzacji nowych pomysłów i powiem sobie „będzie pan musiał to opisać", zupełnie tak jak Szekspir, gdy jego królowa leżąc na łożu śmierci wygrywa poprzez sztukę.