"Chciwie nasłuchuję tych pieśni kogucich", czyli o radiowej ścieżce Jerzego Górzańskiego
„Zaczyna piać parę minut po szóstej. Chciwie nasłuchuję tych pieśni kogucich – nieudolnych i po mistrzowsku wykonanych, choć wiem, że są skierowane do kogoś znajdującego się wyżej. Wyżej niż dziesięciopiętrowy blok, w którym mieszkam, niż Pałac Kultury, a nawet wieża Babel” – tak Jerzy Górzański przemawiał w radiowej wersji „Snem przebudzonego”. Autor, zmarły przed dwoma tygodniami, pozostanie jedną z największych pisarskich postaci Teatru Polskiego Radia. Dla mnie – będzie autorem bardzo subtelnej linii radiowego teatru, zawartej między zachwytem koguciego poranka a zmierzchem powojennej Warszawy („Ramona, jak słodko imię twoje brzmi”). Górzański w radiu połączył to, co zdarza się nader rzadko – konkret z fantazją. I co najważniejsze: potrafił wybrnąć z tego połączenia i umotywować nawet najbardziej rachityczne składowe świata przedstawionego. A to wszystko między innymi dlatego, że Górzański w swoich słuchowiskach był zawsze Górzańskim.
Poeta z warszawskiej Pragi nie był twórcą jednorodnym. Na pewno realizował idee założone w pomyśle na „teatr wyobraźni” Witolda Hulewicza. Przez wiele lat jego bohaterowie symbolizowali oddanie dla kina, i dług, który chciał wobec niego spłacić. Dźwiękowe obrazy żegnającego się na warszawskim dworcu Marka Hłaski czy dziecięce kadry z kogutem niczym z Mélièsa świadczyły o tym najdobitniej. Efektem filmowego tropu była między innymi „Kinomania” z Krystyną Królówną i Marianem Opanią czy seria o braciach Marx. Słuchaczom potrafił się zwierzać z urokiem, mimo siwiejących lat. Tak było w „Alejach pocałunków” i „Klawiaturze”. To drugie słuchowisko, w reżyserii Jana Warenyci (chyba najlepiej rozumiał temperament scenariuszy Górzańskiego) to słodko-gorzka opowieść o przechodzeniu w starość. Krzysztof Kowalewski bardzo swobodnie czuł się w groteskowych (niczym z „Misia”) dialogach i sytuacjach (pamiętna rozmowa ze światłami na przejściu dla pieszych czy wizyta u dentysty z zębami jak klawiatura).
Nie zamknął się w szufladce autora słuchowisk kryminalnych i komediowych („Samolot”, „Pistolet na wodę”, „Oczopląs”, „Pogoń za laleczką”). Od momentu powstania „Koguta na księżycowej drodze” dźwiękowi bohaterowie zaczęli nosić jego nazwisko, zmieniały się jedynie imiona. Wtedy właśnie dowiedzieliśmy o Warszawie i wszystkich osobistych ścieżkach, których centralą stała się ulica Wileńska. W „Prawym brzegu” poprzez głos Mariusza Benoita spotykał przyjaciół z boiska i po piórze, a nawet mistrza Flauberta i snuł rozważania o nieistniejącym morzu, które wyłaniało się na końcu Wileńskiej. W „Kogucie na księżycowej drodze”, „Syrenim śpiewie” i „Parku Aleksandra” zaklinał czas za pomocą głosu Władysława Kowalskiego. I to Kowalski dla mnie zostanie radiowym synonimem Górzańskiego. Subtelny głos pogodnego romantyka o pojemnej, drobiazgowej pamięci. A jednocześnie głos przewidujący, niebezpieczny i niepogodzony. W „Syrenim śpiewie” zapada w pamięć końcowy fragment, gdzie bohater spotyka się w myślach (w przesmyku między latami 50. a naglącą współczesnością) ze swoją młodzieńczą, platoniczną miłością, aktorką Ritą Hayworth. „A ona puszcza do mnie oko, bo wie, że tacy chłopcy jak ja mogą marznąć latami, ale gdy przychodzi co do czego to szybko dojrzewają”. W tle przesuwają się klatki filmowe, zza których dorasta młody Górzański i poznaje prawidła świata, także tego stalinowskiego. Bohater tych słuchowisk broni się przed współczesnością... ucieczką w siermiężne lata 50., i na odwrót – zdaje sobie sprawę, że pamięcią nie ożywi zmarłych przyjaciół („Prawy brzeg”). A jednak wspomni w „(S)palę Paryż”: „zabierzcie morderczą ideologię, szarość i siermiężność tamtych lat a zostawcie naszą młodość”. Wraca do trawiastej doliny obok nasypu kolejowego, gdzie poczuje smak języka rudej Jolki, do płonącego motocyklu marki Indiana, który pożegnał praskie dzieciństwo.
Radiowy Górzański odkrywał się długo i powoli jak introwertyk Tadeusz – jego alter ego w „(S)palę Paryż”. Zanim jednak padły najbardziej osobiste akordy tej twórczości można było wyczuć, jak zmienia ona swoje punkty ciężkości. Pamiętam przeciągłe zwierzęce jęki ze słuchowiska „Pies dla angielskiej królowej”. Pies o imieniu Benio w ten sposób właśnie wyrażał tęsknotę za szefem lokalnej mafii. Wtedy uświadomiłem sobie po raz pierwszy, że za podszewką uśmiechniętych scenariuszy kryje się nieoczywistość, nostalgiczny mrok i paradoks Górzańskiego, które zostały z nim do ostatniej minuty finałowego spektaklu. Strzały z „Bestii” i zwidy płatnego mordercy z „Oczopląsu” odwracały mimetyczną perspektywę wcześniejszych scenariuszy Górzańskiego. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że po drugiej stronie głośnika kryje się poeta od złowróżbnych kogutów, syreniego śpiewu Rity Hayworth i zapomnianych nazwisk z warszawskich lat 50. Kto wie, czy układając dialogi spektaklu „(S)palę Paryż” (w którym opowiadał o pożegnaniu Marka Hłaski z Warszawą) laureat Wielkiego Splendora, nie chciał opowiedzieć o swoim osobistym pożegnaniu z młodością, która w jego dramatach nosiła imię Warszawy. Kłaniając się wielkim poprzednikom, wplatał w kwestie postaci wersy z Leśmiana, Słowackiego czy autora „Pięknych dwudziestoletnich” (Hłasko o głosie Andrzeja Chyry przypominał: „Miałem 24 lata i uznany byłem za skończonego. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że świat dzieli się na dwie połowy. Z tym jednak, że w jednej z nich jest nie do życia, a w drugiej nie do wytrzymania”).
Gdy bohater Górzańskiego napotka po wielu latach na swojej drodze koguta, zapamiętanego z dziecięcego snu, niczym w przemilczeniu zapyta go: „skąd pochodzi zło?”. Zdanie wyrwane jakby z innego porządku semantycznego, włączone w obraz bajkowego świata z „kogucikiem na dachu” stało się dla mnie zagadką twórczości radiowej Górzańskiego. Pasjonat warszawskich przejść i alej, twórca zabawnych scenariuszy komediowych o narzeczonej, co poleciała do nieba i groteskowych fabuł o klawiaturze zamiast zębów to określenia za ubogie, jeśli nie fałszywe. Słuchowiska Górzańskiego zostaną w Archiwum Polskiego Radia jako przykład jednego z najbardziej złożonych rozwojów radiowych, do których trudno przyłożyć jedną miarę. Trzeba poznawać je poprzez konteksty, najmniejsze szczeliny w geografii snu z kogutem, bikiniarskie pieśni i nieistniejące latarnie („w łagodnym świetle mojej starej latarni była jakaś sprawiedliwość łącząca ludzi i rzeczy”). Jako pisarz radiowy może nie mieć kontynuatorów, gdyż jego poetyka wynikała z odmiennych, nieraz kontrastowych inspiracji i złożonej tożsamości. A sam autor? Myślę, że Górzański słucha teraz Rity Hayworth z bliska. I tak rozgrywa się najintymniejszy teatr radiowy na świecie.
Janusz Łastowiecki, Zielona Góra, 09.09.2016
***
Jako poeta debiutował w 1960 roku we "Wespółczesności". W latach 60. związany z Oreintacją Poetycką Hybrydy. W latach 1974-1979 redaktor miesięcznika "Nowy Wyraz", w latach 1985-2000 redaktor "Literatury". Był członkiem warszawskiego oddziału SPP, laureatem nagrody im. Roberta Gravesa (1976), nagrody miesięcznika "Poezja" (1990), nagrody Warszawskiej Premiery Literackiej (1997) oraz nagrody Honorowy Wielki Splendor, przyznanej za całokształt twórczości radiowej (2006). Trzykrotnie nominowany do Nagrody Poetyckiej im. K.I. Gałczyńskiego - Orfeusz: w 2012 za tom Poza tym światem, w 2013 za tom Festyn (finał Nagrody) oraz w 2015 za tom Wszystko jest we wszystkim. W 2016 odznaczony Brązowym Medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis.
źródło: wikipedia.pl