Kolędowanie od Bożego Narodzenia po Ostatki!
Anioł, diabeł, dziad i baba, pasterze, policjanci i kominiarze. Na sznurku świnia i gęś, obok niedźwiedź i koza, w kieszeni wąż, a na patyku gwiazda. W karnawale do wiejskich domów zawsze pukają niespodziewani, weseli, rozśpiewani i roztańczeni goście. To kolędnicy, weseli przebierańcy, którzy domownikom przynoszą szczęście i piękną wiosnę, ale też potrafią zrobić niejednego psikusa…
A czy na wsiach były „bale przebierańców”, takie jak znamy z przedszkola czy szkoły? O to pytała Tamara z Akademii Sztuk Dziecięcych w Warszawie. W dużych miastach zdarzały się bale maskowe, ale na wsiach nie można było wybrać się na bal, przynajmniej nie taki, jak te znane dziś. Jednak mieszkańcy wsi, zwłaszcza młodzi, uwielbiali się przebierać. Dlatego kolędowali: chodzili od domu do domu, przebrani za przeróżne postacie. Pierwszych kolędników można było spotkać już w okolicy świąt Bożego Narodzenia. Różne grupy miały swój czas na kolędowanie i przedstawiały różne scenki – od narodzin Jezusa, przez historię pastuszków, trzech króli, aż po scenki z życia wsi. Kolędników powinno się ugościć w domu, bo przynosiło to szczęście. Niewpuszczona do chaty grupa potrafiła zrobić różne psikusy gospodarzowi, na przykład wciągali wóz niegościnnego gospodarza na dach chaty!
W ostatkowym „Źródełku” (przed nami koniec karnawału!) zawędrowaliśmy na Podlasie, piękną, zieloną krainę na wschodzie Polski. Tam, tuż przed nowym rokiem, też można spotkać kolędników. To niezwykli brodacze! Brody mają z lnianego włókna – to symbol dłuuugiego życia, na głowach noszą wysokie czapy z kwiatów z bibuły. Twarze brodaczy zasłania maska z długim nosem. Ubrani są w grube kożuchy, nogi mają owinięte słomą, w rękach trzymają kije. Ich zadaniem jest przegnanie starego roku i przywitanie nowego.
Pieśni o miłości
Tymczasem w lutym nadchodzi koniec karnawału, ale i święto miłości, dość nowe w Polsce. Nie znaczy to, że dawno temu na wsiach nie wiedzieli, co to miłość! Wiedzieli dobrze i śpiewali o tym mnóstwo piosenek. Wesołych, romantycznych, ale i smutnych. A więcej o tym opowiadali Brygida Sordyl i Kuba Gołdyn z Beskidu Żywieckiego.
- Pieśni ludowe bardzo dużo opowiadają o zwykłych i niezwykłych historiach o miłości – mówiła Brygida – A ludziska się kochali. I to okropnie się kochali! Ale dawniej o tym, kto miał być mężem czy żoną, decydowali rodzice.
- Oczywiście każdy rodzic chciał dla syna lub córki jak najlepiej. Ale bez pytania ich o zdanie. Ugadywali się nie z dziećmi, ale z sąsiadami – dodał Kuba – takimi, co mieli dużo ziemi i bydła. To miało zapewnić powodzenie całej rodzinie.
W pieśniach tradycyjnych słyszymy przeróżne historie o wielkiej miłości. Niekiedy przeszkodą w tym kochaniu było to, że on był bogaty, ona biedna i nie mogli być razem, bo to nie wypadało na wsi. Brygida z zespołem „Magurzanie” zaśpiewała nam taką pieśń. Kuba mówił o piosence o smutnej miłości: dwoje bardzo się kochało, ale jego wzięli do wojska na długie lata. Dziewczyna wyszła za mąż za innego.
- Z miłością to jest jak ze szklanką – stwierdził Kuba – jak nie będziesz delikatny, to pęknie. A że dawniej, zamiast szklanek, mieli mocne garnuszki, to i miłość była trwalsza.
Walentynki do niedawna nie miały w Polsce nic wspólnego ze świętem miłości. Musicie wiedzieć, że Walenty w kulturze ludowej był patronem… chorych! Z okazji jego dnia modlono się za zdrowie bliskich. Niektórzy mówią, że zwyczaje walentynkowe pojawiły się w Europie już tysiące lat temu! Wtedy nie było tak wielu krajów jak dziś. Na mapie widniała ogromna kraina obejmująca Europę i część Afryki – Imperium Rzymskie. W tym właśnie imperium żył Walenty, który później stał się patronem chorych i zakochanych. Legenda głosi, że mimo zakazu po kryjomu udzielał ślubu żołnierzom, których brano na wojnę i dzięki temu pomagał zakochanym. Mówi się też, że w Imperium Rzymskim na skrawkach papieru pisano imiona okolicznych dziewcząt i wrzucano je do wielkiego naczynia. Następnie karteczki losowali młodzieńcy. Tak dobrana para musiała przebywać ze sobą przez cały czas trwania święta.
Ostatnia niedziela karnawału
Hania i Kaja Prusinowskie rozmawiały co nieco o Walentynkach. To młode święto w Polsce. Kaja nie pamięta go z dzieciństwa. Ale Hania już obchodziła taki dzień w szkole. Co prawda mniej jako święto miłości, a bardziej jako święto bycia miłym. Co jest równie ważne! W takie święto bycia miłym każdy musiał napisać coś sympatycznego drugiej osobie na wielkim czerwonym sercu wyciętym z papieru. Każde dziecko wracało do domu z papierowym sercem pełnym miłych słów!
A co działo w lutym, gdy Kaja była małą dziewczynką? Były ostatki! W ostatnie dni karnawału do drzwi domów pukali różni kolorowi przebierańcy. Kaja i Hania przytoczyły nam ostatkowy wierszyk:
Przyszły dziatki na ostatki, dajcie pączka lub herbatki
Dajcie pączka na widelec, bo to jutro jest popielec!
„Dziatki” to staropolska forma słowa „dzieci”, nie ma nic wspólnego z dziadkiem i babcią. W wierszyku to dzieci przychodzą na ostatki. Kaja pamięta, gdy miała 5 lat, a do drzwi jej mieszkania zapukały właśnie takie przebrane, kolędujące dzieci i powiedziały ten wierszyk. Kaja z Hanią spisały też ciekawe słowa, będące nazwami grup takich karnawałowych kolędników. W okolicy, gdzie mieszkają Hania i Kaja chodziły na przykład: banda, szajca, kompanija zapustna czy… tureckie wesele! Więcej o tych radosnych grupach można usłyszeć w podcaście!
***
Tytuł audycji: Źródełko
Prowadziła: Hanna Szczęśniak
Data emisji: 14.02.2021
Godzina emisji: 11.00