>>> 22. DZIEŃ MUNDIALU<<<
Z meczu na mecz pojawia się coraz więcej krytycznych głosów pod adresem dwóch wielkich faworytów mundialu w Brazylii. Przed rozpoczęciem imprezy wielu ekspertów przewidywało, że w finale spotkają się dwie południowoamerykańskie drużyny - ekipa gospodarzy, prowadzona przez Neymara i Argentyna, w której będzie czarował Leo Messi.
Przewidywania wciąż mogą się sprawdzić, pytanie jest tylko jedno - czy ktokolwiek (oczywiście oprócz kibiców Canarinhos i Albicelestes) chciałby, żeby właśnie mecz tych dwóch drużyn rozstrzygnął o tym, kto zostanie najlepszą drużyną na świecie?
Mordercza presja
Brazylijczycy już przed pierwszym meczem wiedzieli, że oczekiwania są ogromne. Dla większości ich kibiców cel jest tylko jeden - mistrzostwo. W Kraju Kawy nawet drugie miejsce będzie odebrane jak porażka. Możliwe, że po czterech meczach choć część fanów zweryfikowała już swoje poglądy dotyczące siły tej drużyny.
Jak na razie plus można na pewno postawić przy nazwisku Neymara. Gwiazdor Barcelony strzela, rozgrywa i kreuje sytuacje, momentami jego dyspozycja jest naprawdę imponująca. Zdarzają mu się jednak momenty przestojów, ale nie można oczekiwać, że będzie on cały czas pod grą. Koledzy z drużyny ewidentnie nie robią zbyt wiele, by odciążyć go na boisku.
Atak w postaci Freda nie istnieje. Napastnik strzelił zaledwie jedną bramkę i przydaje się głównie do tego, żeby dawać wytłumaczenie dla momentami dość rozpaczliwych dośrodkowań w pole karne, które znani z technicznej gry Brazylijczycy mieli zamieniać na bramki. Nic z tego. Przykładowo, w meczu z Meksykiem mieli ich aż 28, z Chile - 39. Efekt? Jedna strzelona bramka. Z Kamerunem dośrodkowań było zaledwie 13. Skończyło się 4 strzelonymi golami. Statystyki strzałów pokazują dodatkowo, jak bardzo nieskuteczny jest zespół Luiza Felipe Scolariego.
Brazylia jako drużyna nie ma pomysłu na swoją grę. Nie narzuca swojego stylu dlatego, że trudno w jej grze znaleźć coś do stylu podobnego. W meczu z Chorwacją bardzo pomógł im sędzia, który wręczył im prezent w postaci rzutu karnego. Spotkanie z Meksykiem przypominało bicie głową w mur w postaci Guilhermo Ochoy. Brazylii udało się pewnie pokonać tylko Kamerun, który był zdecydowanie jedną z najgorszych drużyn tego turnieju.
Starcie z Chile miało być testem i Canarinhos ten test zdali - na minimalną ilość punktów, pełni nerwów i niepewni końcowego wyniku (strzał Pinillo w poprzeczkę w ostatnich sekundach spotkania). Świetny tego dnia Julio Cesar zapewnił grę w ćwierćfinale, ale na drużynę spadła fala krytyki.
Neymar jednak kompletnie nie przejmuje się tymi opiniami.
- Nie jesteśmy tu po to, żeby dawać pokazy, ale żeby zwyciężać. Jeśli czasem oznacza to konieczność bronienia się przez cały czas, to trudno. Możemy wygrywać nawet pół do zera, to nie ma znaczenia. Nie zamierzamy robić sztuczek i przejmować się, czy wszystko ładnie wygląda tylko po to, żeby kibice się cieszyli. Mamy inny cel. My chcemy być mistrzami świata - dodał gwiazdor reprezentacji Brazylii.
Neymar na konferencji prasowej przed meczem z Kolumbią:
Źródło: SNTV/x-news
Argentyna - gwiazdy nie tworzą drużyny
Bardzo podobnie wygląda na tym turnieju gra Argentyny. Krytykowanie zespołu, który wygrał wszystkie swoje dotychczasowe spotkania i awansował do 1/4 turnieju, może wydać się niesprawiedliwe. Leo Messi, tak jak Neymar dla Brazylii, jest zawodnikiem absolutnie kluczowym.
Zdobył 4 z 6 bramek strzelonych przez swój zespół, w meczu 1/8 finału zaliczył asystę przy golu Di Marii. We wszystkich meczach był wybierany najlepszym zawodnikiem spotkania.
Argentyna nie przypomina jednak drużyny, wygląda jak zbiór gwiazd, które na boisku myślą tylko i wyłącznie o sobie. Nazwiska w zespole Alejandro Sabelli wyglądają imponująco, jednak na tym wszystko się kończy. Jeśli ktoś oczekiwał od tego zespołu spektakularnych widowisk, bardzo się przeliczył.
Gra drużyny w najmniejszym stopniu nie oddaje potencjału drużyny, na co zwrócił uwagę legendarny Diego Maradona.
- Mamy potencjał, a gramy tylko na 40 procent. W drużynie są piłkarze, którzy na tych mistrzostwach jeszcze nawet nie zaczęli grać - stwierdził po meczu ze Szwajcarią (1:0) "Boski Diego".
Pojawia się też coraz więcej doniesień o tym, że trener Sabella nie ma wśród zawodników posłuchu i szacunku, przez co nie jest w stanie wpływać na zespół. Kluczową rolę w szatni odgrywa właśnie Messi, ale mecz ze Szwajcarią pokazał, że na silniejszego przeciwnika taka gra na podobnym poziomie może nie wystarczyć.
Droga do finału
Finał dla Brazylii i Argentyny jest wciąż sprawą otwartą, zespoły dzielą od niego zaledwie dwa wygrane mecze.
Dwie godziny czekania na zrywa Messiego, przerywane nieudanymi zagraniami pod publiczkę, jak to w wykonaniu Angela Di Marii, gdy w prostej sytuacji chciał popisać się dośrodkowaniem "krzyżakiem" i posłał piłkę za linię boczną.
Gonzalo Higuain, który przez 20 minut drugiej połowy miał dosłownie 2 podania, z których jedno było celne - już Belgia będzie bardzo trudnym rywalem, a kolejny krok prawdopodobnie będzie oznaczał starcie z Holandią.
Brazylia także musi się obawiać - Kolumbia prezentuje się imponująco, przekonująco wygrywa wszystkie swoje mecze, ma kilka niesamowicie groźnych atutów, z Jamesem Rodriguezem na czele. Jose Pekerman zapowiadał, że jego piłkarze nie obawiają się Brazylii.
W tym momencie, przy tej formie piłkarzy, wydaje się, że starcie Argentyny z Brazylią w finale mistrzostw świata byłoby niesmacznym żartem. Z bardzo silnymi Francuzami, Holandią i Kolumbią, zawsze groźnymi Niemcami i nieobliczalną Belgią. Tak, te drużyny grają bardziej atrakcyjną piłkę. Wyjątkowo atrakcyjnie grały jednak Chile i Meksyk - nie ma ich już jednak na mundialu. Na tym turnieju nie liczy się widowiskowość - ważniejsza jest konsekwencja i umiejętność wygrywania nawet wtedy, kiedy nie wszystko w grze wygląda tak, jak powinno.
Ruud Gullit krytykuje grę Brazylii i Argentyny:
Paweł Słójkowski, polskieradio.pl