Historia naszego gatunku przypomina południowoamerykańskiego "tasiemca". Pełna nagłych zwrotów akcji, nieznanych braci bliźniaków i dużego udziału pospolitego przypadku, nie może aspirować do miana heroicznego mitu o drodze do doskonałości.
Gdy sto pięćdziesiąt lat temu Charles Darwin opublikował swoje wiekopomne dzieło O powstawaniu gatunków drogą naturalnego doboru starał się unikać kwestii pochodzenia człowieka niczym ognia. Zdawał sobie bowiem sprawę, że nic nie działa na ludzi niczym płachta na byka, bardziej niż twierdzenie, że mieli przodków niskiego pochodzenia. Zawsze jednak przychodzi ten moment, kiedy trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i zaakceptować fakt, że człowiek nie stanowi wyjątku w świecie zwierząt. Ewoluował, jak każdy inny gatunek, a w dodatku, przez większość czasu procesem tym kierował przypadek i szczęśliwe zrządzenia losu.
Na szczycie drabiny bytów
Trąba słonia jest niesamowitym organem. Składa się z tysięcy niezależnych mięśni, jej chwytność i precyzja stawia ją w jednym szeregu z naszymi zręcznymi dłońmi. Może służyć do setek rozmaitych zadań, od zbierania liści i wkładania ich do jamy gębowej po polewanie wodą rozgrzanego ciała. Jest niezwykle uniwersalna i, co tu dużo mówić, niezbędna słoniom do życia. Steven Pinker porównał trąbę słonia w swoim bestsellerze The Language Instinct (Instynkt mowy) do ludzkiej mowy. Zaskakujące? A jednak, czym w porównaniu z tak niesamowitym organem, jakim jest trąba słonia, jest nasza zdolność do wydawania dość szerokiej skali dźwięków, które służą komunikacji z niektórymi członkami naszego gatunku. Ot fraszka, wydawałoby się, jako że większość ssaków również wydaje dźwięki, czasem nawet piękniejsze od nas (jak w przypadku ptaków śpiewających), a liczne porozumiewają się z innymi członkami swojej grupy. To że żadne z nich nie wpadło na połączenie tych dwóch spraw, by otrzymać niezwykle wydajny system komunikacji, nie stawia ich na niższej pozycji od człowieka. My nie mamy za to górnej wargi połączonej z nosem, która służyłaby jak przysłowiowa trzecia ręka, a mało kto zaprzeczy, że takowa bardzo by się czasem przydała.
Już w czasach Darwina, ludzie stawiali się na jednym z najwyższych szczebli drabiny bytów, czyli wyimaginowanego rankingu od najbardziej prymitywnych stworzeń, w typie robaków, po istotę doskonałą – Boga. Człowiek zajmował na niej zaszczytne miejsce trzecie, zaraz za aniołami. O powstawaniu gatunków obaliło ten system, wskazując, że każdy z istniejących na ziemi gatunków jest najlepiej przystosowanym do warunków, w których żyje. Wszystkie inne, których zdolności adaptacyjne były gorsze, po prostu wyginęły w morderczej walce o byt. Także człowiek ma swoje unikalne przystosowania do środowiska takie, jak wspomniana już mowa, niezwykłe umiejętności radzenia sobie w grupie, czy rozwinięta kultura, która pozwala mu na używanie narzędzi, budowanie schronienia na wypadek zimna i masy innych przydatnych rzeczy.
Czaszka Homo erectus, źr. Wikipedia.
Nie sądźmy, że cechy te są unikalne tylko dla naszego gatunku, jako że większością z nich musimy się dzielić z innymi zwierzętami. Pszczoły znakomicie radzą sobie z przekazywaniem informacji tańcząc. Wilki polują razem, a współpraca między członkami stada mogłaby służyć za modelową dla wielu specjalistów ‘HR’. Jedno z szympansich plemion jest znane z zaostrzania patyków i używania ich jako swoistych dzid. Najwyraźniej, matka natura używa tych samych sztuczek wielokrotnie, a człowiek jest tylko jednym z jej doskonałych dzieł.
Stanąć na własne nogi…
Trudno to ukryć, pochodzimy w prostej linii od małpy. Ale za to małpy nie byle jakiej – bo dwunożnej. Około sześciu milionów lat temu pierwsze małpy z rodziny naczelnych stanęły na własnych nogach. Dlaczego tak się stało, jest nadal sprawą kontrowersyjną. Przez dłuższy czas uważano, że ta przełomowa zmiana z czworonożnego sposobu poruszania się do chodu na dwóch nogach była spowodowana czynnikami klimatycznymi, które gęste lasy Afryki Wschodniej przemieniły w tętniącą życiem sawannę. Wśród wysokich traw warto zerkać ponad nimi, by przekonać się, czy w pobliżu nie czai się drapieżnik, a otwarte przestrzenie są na tyle niebezpieczne dla pozbawionych ostrych kłów i pazurów stworzeń, że trzeba było pokonywać je jak najszybciej. Kto nie nadążał, ginął. Ta elegancka teoria, zwana popularnie „East Side Story”, została jednak niedawno podważona. A to za sprawą odkryć kilku gatunków dwunożnych małp, na obszarach leśnych położonych bardziej na zachód, na przykład w Czadzie. Coraz więcej badaczy przychyla się teraz do tezy, że dwunożność wyewoluowała, jako forma poruszania się po drzewach, a dopiero później okazała się wyjątkowo korzystna na obszarach trawiastych.
Nie mniej korzystne było także zapewne wynalezienie narzędzi. Z grubsza obrobione kamienie, obok których prawdopodobnie większość laików przeszłaby zupełnie obojętnie, stanowiły przełom na skalę lotu na księżyc. Są one bowiem pierwszym przejawem kultury, tej swoistej protezy, którą ludzie używają wszędzie tam, gdzie brakuje im skrzydeł do latania, futra od ochrony przed zimnem, czy szczęki z baterią ostrych zębów do obrony przed drapieżnikami.
Kiedy około 2.5 miliona lat temu jeden z gatunków australopiteków, lub pierwszy przedstawiciel naszego rodzaju – Homo habilis, zaczął używać odłupków o ostrych krawędziach oraz potężnych tłuczków, czyli narzędzi otoczakowych, zapewnił sobie tym przewagę nad tymi wszystkimi, którzy grubą skórę zwierząt oraz ich twarde kości próbowali pokonać za pomocą własnych zębów.
… i wyjść w wielki świat
Nigdy nie jest tak dobrze, by nie mogło być lepiej. Skoro zęby dało zastąpić się ostrymi fragmentami lawy lub kwarcu, to i w innych dziedzinach życia nastał czas zmian.
Prawdopodobnie około 1.8 miliona lat temu na arenie dziejów pojawił się Homo erectus. To w czasie jego panowania na ziemi pojawiły się tak ważne wynalazki, jak ogień, czy struktury mieszkalne. Potrzeba, która je zrodziła wiąże się z zasiedleniem wyższych szerokości geograficznych, gdzie nie docierało afrykańskie słońce, dające jakże pożądane ciepło i światło. Szczątki Homo erectusa znamy z tak odległych zakątków globu jak Półwysep Apeniński czy indonezyjska wyspa Jawa, a jego ekspansja z afrykańskiej ojczyzny jest jedną z najbardziej zadziwiających interkontynentalnych podróży. Potomkowie pierwszych Europejczyków i Azjatów musieli przystosować się do całego szeregu rozmaitych stref środowiskowych, od tropikalnych lasów po zimny step północy.
Narzędzi produkowanych w tym czasie, już nikt by nie przegapił. Zwane w literaturze naukowej pięściakami, zaskakują wyczuciem symetrii i precyzją wykonania. Powszechnie uważa się je za swoiste „scyzoryki” ówczesnych czasów, gdyż nadawały się praktycznie do każdego zadania, a w dodatku stanowiły przenośne źródło materiału do wyrobu ostrych odłupków. Za ich pomocą można z łatwością poćwiartować nawet zwierzęta o tak twardej skórze jak słonie, co musiało być tym bardziej dogodne, iż wiemy, że ich twórca polował na grubego zwierza. Mięso, o wiele bardziej odżywcze niż pokarm pochodzenia roślinnego, było warunkiem przetrwania srogich północnych zim, ale dla Homo erectusa jego zdobycie znaczyło znacznie więcej. Znaczyło utrzymać rodzinę.
Ludzkie dziecko przychodzi na świat całkowicie bezbronne i nieporadne. Ile wysiłku i nakładów kosztuje wychowanie go i zapewnienie mu wszystkich niezbędnych zasobów, by po kilkunastu latach mogło stać się samodzielne, wie każdy rodzic. Ten wydłużony okres dzieciństwa jest sporym obciążeniem, któremu nie podoła jedna osoba, choć płyną z niego niewątpliwe korzyści, jak, na przykład, duża ilość czasu, jaką każdy z nas miał do dyspozycji, by nauczyć się wszystkich umiejętności niezbędnych do przeżycia w brutalnym świecie. Do rodziny musiał dołączyć jednak ktoś jeszcze, jednym słowem – ojciec. Ponieważ dysponujemy świetnie zachowanym szkieletem kilkunastolatka, tak zwanego, chłopca znad Jeziora Turkana, który żył około 1.5 miliona lat temu, wiemy że ówcześni ludzie potrzebowali jedynie nieznacznie krótszego czasu niż współcześnie, by osiągnąć dojrzałość, a to oznacza, że bez udziału ojca, który musiał dołożyć się do rodzinnej puli nie mogło się obejść.
W krzywym zwierciadle ewolucji
Około 200 tysięcy lat temu większość elementów układanki jaką jest człowiek, była już obecna, ale, jak się okazuje, można z nich było ułożyć więcej niż jeden obrazek. Podczas gdy w Afryce rozwijała się linia naszych przodków, a kolejne pokolenia coraz bardziej przypominały twarze, jakie widzimy wokół siebie na co dzień, w Europie rozkwitała populacja naszego najbliższego kuzyna – Neandertalczyka. I tak jak zazwyczaj różnią się kuzyni, tak i te dwa gatunki pod pewnymi względami były identyczne, ale pod innymi zupełnie różne od siebie. Trudno byłoby rozróżnić narzędzia produkowane przez obie formy, ponieważ nie różniły się właściwie niczym, podobnie było jeśli chodzi o zdobywanie pożywienia. Oba gatunki polowały na dużego zwierza, choć Neandertalczycy z racji życia na dalekiej północy, byli z pewnością w większym stopniu zależni od mięsa. Również w życiu codziennym widzimy wiele podobieństw – i neandertalczyk i Homo sapiens korzystali z ognia i budowali tymczasowe konstrukcje, służące do ochrony przed zimnem lub wiatrem. Co więcej nasi europejscy kuzyni chowali swoich zmarłych, a więc dysponowali całkiem rozwiniętą kulturą.
Coś jednak musiało być w nich innego, co spowodowało, że nie spotykamy się z nimi na ulicy. Gdy człowiek współczesny wkroczył na ich europejskie terytorium około 35 tysięcy lat temu ustąpili mu miejsca, a ich czas na ziemi skończył się. W niedługim czasie ludzie tacy jak my opanowali cały obszar globu, stając się jedynym gatunkiem dwunożnej małpy.
Iza Romanowska