Nowy prezydent USA ogłosił, że zamierza wesprzeć amerykańską naukę. A dokładniej konkretne typy badań, "użytecznych", jak nazwał je prezydent: na embrionalnych komórkach macierzystych i w zakresie energii przyjaznej środowisku.
O tym dyskutuje teraz naukowy świat. Sama zapowiedź zwiększenia nakładów na naukę to, oczywiście, wspaniała wiadomość. Problemem jest jednak to, że wsparcie Baracka Obamy dla najbardziej rozwiniętego rynku naukowego na świecie jest wyraźnie „dedykowane” – a zatem skierowane na bardzo konkretne typy badań.
Komentatorzy zastanawiają się na przykład, dlaczego rozwój technologii kosmicznej ma być mniej potrzebny, niż badania na embrionalnych komórkach macierzystych (które budzą wątpliwości etyczne raczej niż polityczne)? Dlaczego tzw. energia odnawialna ważniejsza jest niż fizyka, która bada podstawy naszej rzeczywistości i jako taka jest wyrazem najszlachetniejszych potrzeb poznawczych człowieka?
Duża część naukowców w USA jest jednak zadowolona z deklaracji nowego prezydenta, narzekając na kilkuletnią recesję w amerykańskiej nauce. Mówi o niej m.in. sir Paul Nurse, noblista z 2001 roku w dziedzinie fizjologii i medycyny. Z drugiej strony - informacje o recesji są raczej przesadzone, skoro w dziedzinie nauk matematyczno-przyrodnicznym pierwsze sześć pozycji w rankingu światowym zajmują własnie uczelnie amerykańskie. Także technologicznie USA jest naukowym potentatem.
Jak jest naprawdę i na ile Obama łamie zasadę, że polityka nie powinna wpływać na kierunki prowadzonych badań? Na te wszystkie odpowiedzi przyjdzie zapewne poczekać do czasu, kiedy poznamy szczegóły nowej „polityki naukowej” Obamy. Już teraz dziwi jednak tak jednostronna interpretacja potrzeb naukowych dzisiejszego świata.
(ew)