Inżynierowie NASA mają plan, który nazwali K2. Teleskop ma obserwować teraz dużo większy rejon nieba niż wcześniej, ponieważ utracił swoja pierwotną precyzję. Oznacza to, że będzie w stanie dostrzec jedynie takie planety, które znajdują się blisko swoich gwiazd centralnych. Ważne jednak, że bezcenna maszyna nie zostanie utracona zupełnie.
- Niektórzy mówili, że to koniec gry - komentuje jeden z naukowców misji, Natalie Batalha. - Myślę, że jest zbyt wcześnie, aby tak twierdzić - dodaje.
Kepler przerwał misję w maju tego roku. Stracił żyroskopowy system, który go pozycjonował. To oznacza, że stał się niesterowny i nie może prowadzić swoich precyzyjnych badań.
Jak dotąd, Kepler odkrył 130 planet, a ok. 2700 kolejnych, potencjalnych czeka na potwierdzenie swojego istnienia. Instrument zaprojektowano, aby obserwował 100 tys. gwiazd i rejestrował okresowe spadki ich jasności, które mogą oznaczać, że dana gwiazda ma planety.
Teleskop orbituje ok. 64 mln km od Ziemi. To zbyt daleko, aby wysłać tam misje naprawczą. Trzeba zatem znaleźć inny sposób na ożywienie instrumentu.
Teleskop nie mógł utrzymać pozycji, ponieważ przeszkadzało mu promieniowanie słoneczne, a żyroskopy nie stawiały mu już oporu. Teraz NASA chce tak ustawić Keplera, aby promieniowanie słoneczne pozycjonowało go samo, padając równomiernie na jego dwie strony. - To jak utrzymywanie ołówka na palcu - komentuje wiceszef misji, Charlie Sobeck.
To jednak oznacza małe pole manewru podczas obserwacji. Instrument będzie wpatrzony w jeden punkt przez 2-3 miesiące, a potem po raz kolejny będzie trzeba zmienić pozycję.
Jeśli plan K2 zostanie ostatecznie zaakceptowany, teleskop będzie mógł podjąć prace w przyszłym roku. Już trwają wstępne testy nowego „systemu” pozycjonowania.
(ew/NewScientist)