Polacy mają sposób na rozbrajanie min
Na świecie w ziemi tkwi wiele milionów min, które zagrażają miejscowej ludności i żołnierzom. Jeden z systemów niszczenia min niemetalowych opracowali uczeni z Politechniki Warszawskiej.
- W pewnym momencie, by utrudnić wykrywanie min, zaczęto robić miny w obudowach niemetalowych, których nie wykryją czujniki – mówi kierujący badaniami dr Robert Głębocki z Politechniki Warszawskiej. Obudowy min są wykonywane z PVC lub ceramiki. Mina wykonana w taki sposób jest niewykrywalna dotychczas stosowanymi urządzeniami.
Na świecie zakopanych jest wiele milionów min i nie bardzo wiadomo, co z nimi zrobić. Badania nad tym, jak sobie poradzić z tym problemem prowadzą naukowcy z całego globu. W Polsce system wykrywania i niszczenia min niemetalowych opracował zespół kierowany właśnie przez dr. Roberta Głębockiego.
Urządzenia, które mają wykryć i unieszkodliwić minę, umieszczono na małym pojeździe. Dzięki temu w prace nie będzie bezpośrednio zaangażowany sam saper. - Najpierw głowica ultradźwiękowa sprawdza, czy w ziemi znajduje się obiekt o kształcie zbliżonym do miny- opisuje dr Głębocki.
Jeśli system rozpozna coś, co może przypominać minę, pochyla nad nią specjalny „okap” i dokonuje analizy zapachowej. Pierwszy "sztuczny nos" sprawdza powietrze wokół pojazdu, a drugi bezpośrednio nad ziemią - w miejscu potencjalnej miny. - Nie szukamy zapachu samego materiału wybuchowego, który jest zamknięty w obudowie. Szukamy raczej zapachu obudowy, bo to właśnie ona pachnie. Jeśli jest wykonana z PVC, to wydziela związki chloru – wyjaśnia dr Głębocki.
Pojazd niszczący miny będzie miał też zamontowane mało działko pirotechniczne, strzelające żelem lub piaskiem. Przed takim wystrzałem pojazd odjedzie po własnych śladach.
Pojazd przygotowany przez Polaków nie da rady przebadać wielkiego obszaru, ale będzie w stanie przygotować np. drogę, którą mogą chodzić ludzie lub oddział wojska.
Dr Głębocki wyjaśnia, że cena systemu - gdyby udało się go wdrożyć do produkcji – uzależniona będzie od wielkości zamówienia i liczby wykonanych sztuk. - Gdybyśmy mieli zrobić jedną sztukę, to koszt byłby na poziomie 300-400 tys. zł. Gdyby chodziło o 10-20 sztuk, to można byłoby zejść do 50 tys. może 100 tys. - wyjaśnia.
- W pewnym momencie, by utrudnić wykrywanie min, zaczęto robić miny w obudowach niemetalowych, których nie wykryją czujniki – mówi kierujący badaniami dr Robert Głębocki z Politechniki Warszawskiej. Obudowy min są wykonywane z PVC lub ceramiki. Mina wykonana w taki sposób jest niewykrywalna dotychczas stosowanymi urządzeniami.
Na świecie zakopanych jest wiele milionów min i nie bardzo wiadomo, co z nimi zrobić. Badania nad tym, jak sobie poradzić z tym problemem prowadzą naukowcy z całego globu. W Polsce system wykrywania i niszczenia min niemetalowych opracował zespół kierowany właśnie przez dr. Roberta Głębockiego.
Urządzenia, które mają wykryć i unieszkodliwić minę, umieszczono na małym pojeździe. Dzięki temu w prace nie będzie bezpośrednio zaangażowany sam saper. - Najpierw głowica ultradźwiękowa sprawdza, czy w ziemi znajduje się obiekt o kształcie zbliżonym do miny - opisuje dr Głębocki. Jeśli system rozpozna coś, co może przypominać minę, pochyla nad nią specjalny "okap" i dokonuje analizy zapachowej. Pierwszy "sztuczny nos" sprawdza powietrze wokół pojazdu, a drugi bezpośrednio nad ziemią - w miejscu potencjalnej miny.
- Nie szukamy zapachu samego materiału wybuchowego, który jest zamknięty w obudowie. Szukamy raczej zapachu obudowy, bo to właśnie ona pachnie. Jeśli jest wykonana z PVC, to wydziela związki chloru – wyjaśnia dr Głębocki. Pojazd niszczący miny będzie miał też zamontowane mało działko pirotechniczne, strzelające żelem lub piaskiem. Przed takim wystrzałem pojazd odjedzie po własnych śladach.
Pojazd przygotowany przez Polaków nie da rady przebadać wielkiego obszaru, ale będzie w stanie przygotować np. drogę, którą mogą chodzić ludzie lub oddział wojska. - Gdybyśmy mieli zrobić jedną sztukę, to koszt byłby na poziomie 300-400 tys. zł. Gdyby chodziło o 10-20 sztuk, to można byłoby zejść do 50 tys. może 100 tys. - wyjaśnia dr Głębocki. Pomysł jest prostu, ale może być skuteczny. Może warto w niego zainwestować?
(ew/PAP-Nauka w Polsce)