Inwestycja ze strony państwa na nic się nie zda bez popytu na tego typu auta, zauważa Robert Przybylski, publicysta „Rzeczpospolitej”, który był gościem „Ekspressu gospodarczego” w radiowej Jedynce.
- Jak na razie tego popytu na świecie nie widać. Najpopularniejszego auta elektrycznego, czyli Nissana LEAF, sprzedało się łącznie przez pięć lat 200 czy 300 tys. sztuk. To jest mikroskala. Popularna w USA Tesla odnotowuje sprzedaż rzędu 50 tys. aut rocznie – podaje liczby ekspert.
Nie mamy rodzimych producentów samochodów
Zgodnie z założeniami wicepremiera Morawieckiego te elektryczne auta, które mają wyjechać na polskie drogi, miałyby być produkowane u nas, przez rodzimych producentów.
- W tej chwili nie mamy rodzimego producenta samochodów. Mamy kilku małych dostawców komponentów, części do samochodów. To jest zatem największa słabość tego projektu. Bez licznych dostawców, którzy są sprawdzeni w masowej skali, nie będziemy w stanie wytwarzać ostatecznego produktu, jakim jest kompletne auto – podkreśla Robert Przybylski.
Niewykluczone, że wkrótce w Polsce przybędzie sporo specjalistów, którzy będą mogli projektować tego typu auta. W Katowicach uruchomiony został bowiem specjalny kierunek studiów, na którym młodzi ludzie będą się uczyli projektowania samochodów elektrycznych i hybrydowych.
Program „E-bus” może być dobrym początkiem
Program na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju zakłada również, jak przypomina gość "Ekspressu gospodarczego", stworzenie polskiego autobusu elektrycznego.
- Dobrym krokiem pośrednim będzie program „E-bus”. W tej materii rynek jest pewniejszy. Zarazem bardzo wymagający jakościowo. A najważniejsze, że mamy lokalnych producentów, którzy już potrafią tworzyć te produkty, zapewniać do nich serwis – zaznacza ekspert.
Ale w Polsce są nie tylko producenci elektrycznych autobusów, ale również nabywcy. Samorządy mają bowiem fundusze europejskie na zakup właśnie tego transportu ekologicznego.
- Gdyby zatem ten pośredni etap dobrze wyszedł, a wszystko wskazuje na to, że wszystko pójdzie zgodnie z planem, to za kilka lat będziemy mogli zacząć produkcję elektrycznych samochodów osobowych – uważa gość radiowej Jedynki.
Mała funkcjonalność aut elektrycznych
Do aut elektrycznych trzeba będzie jednak jeszcze przekonać klientów, na razie nie udaje się to ze względu na małą funkcjonalność tych aut.
- Są to z reguły samochody bardzo małe, o niewielkim zasięgu, który jeszcze bardzo spada w przypadku niskich temperatur – wylicza wady takich aut Robert Przybylski.
I przypomina porażkę planu rządu Estonii, który chciał stworzyć elektryczną flotę.
- To nie wyszło. Estończycy stwierdzili, że po co im kupować elektryczne samochody, z których nie będą w stanie korzystać podczas mroźnych zim – mówi rozmówca Jedynki. – Lepszy pomysł miała Tesla, która wypuściła luksusowe auto elektryczne, za to o większym zasięgu, ok. 300 – 400 km, które kosztuje jednak ok. 80 tys. euro – dodaje.
Zaporowa cena
Cena to kolejna bariera dla kupujących, więc pewnie potrzebne byłyby jakieś dopłaty. Barierą mogą być też moce naszych elektrowni. Już teraz grożą nam blackouty, a co dopiero jak codziennego ładowania wymagać będzie milion samochodów.
Szansa na podjęcie walki o nowy segment rynku
W sumie projekt może okazać się kosztowny, ale zdaniem gościa radiowej Jedynki powinniśmy spróbować, bo na rynku samochodów spalinowych sukcesu nie osiągniemy, a na rynku aut elektrycznych nie jest to niemożliwe.
- Widzimy zatem, że ten program będzie bardzo kosztowny. Niemniej warto się o niego pokusić, ponieważ razem z samochodami elektrycznymi otwiera się nowa walka o rynek. Jeśli chodzi o produkcję samochodów spalinowych, to już wiemy, że nie mamy, czego szukać, w przypadku elektrycznych możemy jeszcze zawalczyć o rynek – podsumowuje Robert Przybylski.
Sylwia Zadrożna, awi