Cóż to była za jazda!
Ostatni start promu Atlantis zakończy erę promów kosmicznych. To koniec całej 30-letniej epoki. Loty w kosmos były w niej czynnością rutynową, tworzyły bohaterów, którzy w zimnym kosmosie przeżywali epickiej historie, naprawiając warte miliardy dolarów urządzenia, słuchali Chopina i hodowali rośliny.
- Jestem dziennikarzem od 21 lat. Pamiętam 98 startów promów kosmicznych. Zawsze przed startem tzręsą mi się ręce – opowiada na łamach PhysOrg Marcia Dunn , reporterka AFP. - Kiedy przyjęłam tę pracę w 1990 roku, program promów kosmicznych trwał niemal od dekady i miał na koncie jedną tragedię, Challengera. Pierwszym startem, który widziałam, był start Atlantisa. Start odsuwano sześć razy z powodu burz.
Dzisiaj może być podobnie. Marcia Dunn wymienia najważniejsze, jej zdaniem, momenty w historii promów kosmicznych: wysłanie w kosmos Teleskopu Hubble'a, jego późniejsza naprawa i prace modernizacyjne; spacer kosmiczny trzech astronautów naraz (jedyny w historii), którzy mieli naprawić satelitę; loty na zepsutą stację kosmiczna Mir; pierwsza misja kobiety-dowówdcy; wszystkie misje, które dostarczały na orbitę części ISS; wreszcie ostatnie loty kolejno: Discovery, Endeavoura i teraz Atlantisa. Oczywiście, trzeba także wspomnieć o dwóch katastrofach: Challengera (1986) i Columbii (2003)
Czy komentowanie startów nie staje się nudne? - Nigdy – odpowiada Dunn. - Zawsze zdarzy się coś nieoczekiwanego. Spacer kosmiczny trzech osób? Tego na przykład miało nie być, bo satelitę miało przechwycić nowoczesne narzędzie. I zawsze ten suspense: "Five minutes and counting …" („Pięć minut, odliczanie trwa...”).
Odetchnąć można dopiero wtedy, kiedy z wieży przyjdzie – po ośmiu minutach – komenda MECO (Main engine cut-off – Główny silnik wyłączony). - Prom jest na orbicie. Dopiero teraz można odetchnąć – wyjaśnia Dunn. Jest jeszcze jeden szczególny moment, informacja o stanie pracy silników: „Go at throttle up”. To przy niej eksplodował Challenger. - Nie było mnie przy katastrofie Challengera, ale to zdanie ciągle przyprawia mnie o dreszcz.
- Miliony osób dorosły w trakcie trwania tego programu i nie znają świata, w którym nie startują prmy – stwierdził w tym tygodniu Mike Leinbach, odpowiedzialny za starty wahadłowców. Autor tego tekstu jest jednym z nich. - Wahadłowe to dla mnie coś więcej niż tylko kariera zawodowa – mówi Dunn. - Mój syn ma na drugie Neil, za Neilem Armstrongiem. Marzy, żeby polecieć na Marsa. Chcę oglądać ten start dla niego, żeby kiedyś móc mu opowiedzieć (i żeby on mógł opowiedzieć swoim dzieciom), co to znaczy widzieć, jak startuje ostatni kosmiczny wahadłowiec.
- Jestem dziennikarzem od 21 lat. Pamiętam 98 startów promów kosmicznych. Zawsze przed startem trzęsą mi się ręce – opowiada na łamach PhysOrg Marcia Dunn, reporterka AFP. - Kiedy przyjęłam tę pracę w 1990 roku, program promów kosmicznych trwał niemal od dekady i miał na koncie jedną tragedię, Challengera. Pierwszym startem, który widziałam, był start Atlantisa. Start odsuwano sześć razy z powodu burz.
Dzisiaj może być podobnie. Marcia Dunn wymienia najważniejsze, jej zdaniem, momenty w historii promów kosmicznych: wysłanie w kosmos Teleskopu Hubble'a, jego późniejsza naprawa i prace modernizacyjne; spacer kosmiczny trzech astronautów naraz (jedyny w historii), którzy mieli naprawić satelitę; loty na zepsutą stację kosmiczna Mir; pierwsza misja kobiety-dowódcy; wszystkie misje, które dostarczały na orbitę części ISS; wreszcie ostatnie loty kolejno: Discovery, Endeavoura i teraz Atlantisa. Oczywiście, trzeba także wspomnieć o dwóch katastrofach: Challengera (1986) i Columbii (2003).
Czy komentowanie startów nie staje się nudne? - Nigdy – odpowiada Dunn. - Zawsze zdarzy się coś nieoczekiwanego. Spacer kosmiczny trzech osób? Tego na przykład miało nie być, bo satelitę miało przechwycić nowoczesne narzędzie. I zawsze ten suspense: "Five minutes and counting …" ("Pięć minut, odliczanie trwa...").
Odetchnąć można dopiero wtedy, kiedy z wieży przyjdzie – po ośmiu minutach – komenda MECO (Main engine cut-off – Główny silnik wyłączony). - Prom jest na orbicie. Dopiero teraz można odetchnąć – wyjaśnia Dunn. Jest jeszcze jeden szczególny moment, informacja o stanie pracy silników: "Go at throttle up". To przy niej eksplodował Challenger. - Nie było mnie przy katastrofie Challengera, ale to zdanie ciągle przyprawia mnie o dreszcz.
- Miliony osób dorosły w trakcie trwania tego programu i nie znają świata, w którym nie startują promy – stwierdził w tym tygodniu Mike Leinbach, odpowiedzialny za starty wahadłowców. Autor tego tekstu jest jednym z nich.
- Wahadłowe to dla mnie coś więcej niż tylko kariera zawodowa – mówi Dunn. - Mój syn ma na drugie Neil, za Neilem Armstrongiem. Marzy, żeby polecieć na Marsa. Chcę oglądać ten start dla niego, żeby kiedyś móc mu opowiedzieć (i żeby on mógł opowiedzieć swoim dzieciom), co to znaczy widzieć, jak startuje ostatni kosmiczny wahadłowiec.
(ew/PhysOrg/NASA)