Zachodnioeuropejskich historyków sztuki od dawna zastanawiało, dlaczego drewno, używane we Flandrii i Holandii jako podkłady średniowiecznych i renesansowych obrazów, nie daje się datować metodą dendrochronologiczną. Odpowiedź przyszła ze wschodu.
Dlaczego dzieła Rubensa, Rembrandta, Hansa Memlinga, Jana van Eycka, Hieronima Boscha, czy Breughlów nie zgadzają się z lokalnymi sekwencjami przyrostów drewna, ale za to świetnie korelują się między sobą? Czy drewno pochodziło z jakiegoś nie znanego bliżej regionu w zachodniej Europie, być może gdzieś na pograniczy francusko-niemieckim? Ale dlaczego nie da się go zidentyfikować? Sprawa mogłaby wydawać się błaha, ale w istocie nie dało się jej zlekceważyć, bo tylko dzięki dendrochronologii można określić wiek danego podobrazia. Czasem nawet z dokładnością do jednego roku – a to już gra warta świeczki.
Z powrotem na Ziemię
Andrew Ellicott Douglass był astronomem, a jednak stworzył dziedzinę nauki, w której patrzy się raczej pod nogi niż w stronę gwiazd. Pracując w laboratorium w Tucson (Arizona) Douglass zajmował się cykliczną aktywnością Słońca i jej wpływem na kształtowanie się klimatu. Szybko jednak doszedł on do wniosku, że na obserwacje tak długotrwałych zmian może po prostu nie starczyć mu życia. Stąd jego zainteresowanie drzewami, a raczej sposobem w jaki co roku w pniu każdego z nich rozwija się nowa warstwa ksylemu wtórnego – czyli, w mniej naukowej terminologii – drewna. Szybko zauważył, że ciężka zima, czy letnia susza odbija się na nim w postaci węższego słoja, a bardziej sprzyjające warunki pozwalają na wykształcenie szerszego. Tak powstały zręby dendrochronologii – nauki, która od kilkunastu lat święci niekończące się pasmo sukcesów.
Temat został niemal natychmiast podchwycony przez archeologów, zawsze chętnych do testowania każdej nowej technologii, jeśli tylko da im, tak przez wszystkich upragnione, daty. Oczywiście im dokładniejsze tym lepiej. W tym dendrochronologia spełnia sny nawet najbardziej wymagających – jeżeli w badanej próbce drewna znajdzie się ostatni wykształcony słój, specjaliści mogą podać datę roczną, a nawet określić czy drzewo zostało ścięte wiosną czy jesienią. Nic dziwnego, że wkrótce po archeologach dendrodatowaniem zainteresowali się historycy sztuki.
Z polskich puszcz
Masowe datowanie dzieł sztuki rozpoczęło się już dawno, w prosty sposób umożliwiając wykrycie falsyfikatów, czy źle zidentyfikowanych obrazów. Jeśli dane dzieło przypisywane jest na przykład Rubensowi, a dendrochronolodzy stwierdzą, że zostało ono namalowane na drzewie ściętym w XVIII wieku, to nietrudno zgadnąć, że coś tu nie pasuje. Żeby jednak dobrze określić wiek należy korzystać z lokalnych sekwencji dendrochronologicznych – w końcu sroga zima w Polsce nie musi być odbiciem takich samych warunków w południowej Francji czy na północy Szkocji. Stąd właśnie niepokój - by nie powiedzieć: panika – badaczy, gdy okazało się, że dzieła z XIV, XV, XVI i pierwszej połowy XVII wieku nie korelują się z żadną ze znanych sekwencji dendrochronologicznych. Świętym Graalem historyków sztuki stało się znalezienie niemalże mitycznego lasu, z którego pochodzić miało drewno używane przez tak zwaną szkołę flamandzką i innych artystów tworzących w tym czasie.
Galahadem okazał się Tomasz Ważny, uczony z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika (najwyraźniej muza astronomów czuwa) w Toruniu. Dwa lata temu stworzył on sekwencję przyrostu słojów dla drzew północnej Polski i porównał ją z zachodnioeuropejskimi badaniami. To był strzał w dziesiątkę! Wszystkie obrazy korelowały się nadzwyczaj dobrze i nawet najwięksi sceptycy nie mogli mieć już dłużej wątpliwości, że Bosch, Rubens i Rembrandt upodobali sobie nasze dęby na podobrazia swoich najlepszych dzieł.
Pierwsza gospodarcza unia
Nie był to zresztą przypadek. Drewno najwyższej jakości pochodzi z drzew, które rosną w bliskiej odległości od innych. Takie otoczone przez kolegów drzewo musi nieźle się postarać, żeby dostać się do słońca, a najlepszym sposobem na pozbycie się konkurencji jest bycie najwyższym. Taki wyścig jest typowy dla puszcz i gęstych lasów – czyli formacji leśnych, które w XIV wieku w Europie Zachodniej można było już tylko, co najwyżej, wspominać, jako krajobraz z dzieciństwa dziadków. Nie brakowało ich za to w ówczesnej Polsce. Trzeba je było tylko przewieźć, a o to postarała się Hanza.
Powstała w XIII wieku Liga Hanzeatycka, przez wielu nazywana pierwszą Unią Europejską, skupiała głównie nadmorskie miasta północnej Europy (choć należały do niej także Kraków i Wrocław) zjednoczone dzięki wspólnym interesom ekonomicznym. To dzięki niej kwitł międzynarodowy handel angielską wełną, holenderskimi tkaninami, litewskim zbożem, czy w końcu polskim drewnem. Z początku pochodziło ono z okolic Gdańska, ale drzewa to nie pomidory – nie odrastają w jeden rok, więc z czasem trzeba było wybierać się po nie coraz dalej i dalej. Wstępnie obrobione bale spławiano Wisłą i jej dopływami do gdańskiego portu, a tam ładowano na statki. Księgi, w których notowano podatki płacone przez handlarzy w cieśninach duńskich, mówią o dziesiątkach tysięcy ton drewna eksportowanych w tym czasie ze wschodu na zachód.
W XVI wieku spore połacie Polski były już wylesione, a kupcom coraz bardziej opłacało się korzystać z portów w Królewcu czy Rydze, do których spławiano drzewa z wciąż świetnie zachowanych wschodnich puszczy. Powoli pałeczka handlu drewna przejmowana była przez porty wschodnie. Ostatecznym ciosem stał się potop szwedzki, który położył kres handlowej dominacji Gdańska na obszarze Morza Bałtyckiego.
Właśnie rozpoczyna się duży europejski projekt, który za zadanie ma stworzenie lokalnych skali dendrochronologicznych dla znacznych obszarów Europy środkowo-wschodniej, tj. Litwy, Białorusi i Republik Bałtyckich, a następnie porównanie ich z większą ilością zabytków zachodnioeuropejskich. Pozwoli to na datowanie kolejnych faz eksploatacji naszych lasów i dokładniejsze określenie rejonów z których pochodziło drewno. Być może za jakiś czas, odwiedzając Rijksmuzeum w Amsterdamie, Musée Royal des Beaux-Arts w Brukseli czy National Gallery w Londynie będziemy mogli przeczytać pod dziełami Rembrandta albo Pietera Breughela Starszego: „namalowane na drewnie z okolicy Suwałk”.
Iza Romanowska