Wybuch odrzucił 2000-tonową pokrywę reaktora i rozprzestrzenił 400-krotnie więcej substancji radioaktywnych niż bomba w Hiroszimie, zanieczyszczając obszar 200 000 kilometrów kwadratowych. Na napromieniowanie narażonych zostało 600 000 osób.
25 lat temu o eksplozji reaktora w Czarnobylu pierwsi dowiedzieli się mieszkańcy położonego obok miasta - Prypeci, gdzie mieszkali pracownicy elektrowni. Władze zrobiły jednak wszystko, aby wiadomość nie wydostała się poza granice miasta.
Przeczytaj o tym, jak wygląda Czarnobyl dzisiaj
Pochodzący z Czarnobyla Wasyl Nazarenko 26 kwietnia rano zadzwonił z Kijowa do swojej matki mieszkającej w Prypeci. Jak podkreślił w rozmowie z Polskim Radiem, matka zdążyła mu jedynie powiedzieć, że coś się stało w elektrowni, i poprosiła go, aby nie jechał do Czarnobyla. Połączenie telefoniczne zostało zerwane, słychać było tylko sygnał. - Mówiono, że rozmowy były podsłuchiwane, aby informacje się nie rozpowszechniały - mówi.
Ewakuacja na zawsze
Sami mieszkańcy Prypeci i innych miast położonych w okolicach Czarnobyla nie wiedzieli nic o skali katastrofy. Władze starały się uspokajać. Stanisław Konstantynow, który pracował w elektrowni, powiedział Polskiemu Radiu, że następnego dnia ogłoszono ewakuację. - Powiedzieli, że jedziemy na trzy dni, mieliśmy wziąć jedzenie i dokumenty, jechaliśmy jak na piknik - opowiada.
Jak się później okazało, mieszkańcy opuszczali swoje domy na zawsze. Później niektórym z nich pozwolono wrócić na krótko i zabrać niektóre rzeczy, które nie były napromieniowane. Władze wypłaciły odszkodowania za utracone mienie.
Teraz Prypeć jest opustoszałym miastem, do którego przyjeżdżają wycieczki turystów odwiedzających zamkniętą 30-kilometrową strefę wokół elektrowni w Czarnobylu (więcej >>>).
30 osób zgięło od razu. Potem chmura radioaktywnych substancji uniosła się nad elektrownią, zatruwając środowisko. Z czasem przeniosła się nad inne części Związku Radzieckiego i Europę. Z okolic ewakuowano tysiące ludzi, do dziś w promieniu 30 kilometrów od elektrowni obowiązuje strefa zamknięta.
Czerwone wino lekarstwem?
Radziecka propaganda starała się ukryć skalę katastrofy, do której doszło 25 lat temu w elektrowni jądrowej w Czarnobylu. Pierwsza, dość skąpa, informacja, mająca mało wspólnego z rzeczywistością, pojawiła się w gazecie "Prawda" dwa dni po awarii.
Ukraiński piłkarz i trener Ołeh Błochin wspomina, że sam wiedział o katastrofie dość wcześnie tylko dlatego, że jego sąsiad był generałem KGB i poinformował go o tym, co się stało w leżącym 100 kilometrów od Kijowa Czarnobylu. - Jak to w ZSRR, wszystko ukrywano, może to i dobrze, aby uniknąć paniki, ale z drugiej strony - ludzie powinni wiedzieć - dodaje. Ołeh Błochin pamięta, że z Kijowa wyjeżdżały żony z dziećmi. - Zostali sami mężczyźni, którzy pili czerwone wino. Trudno je było kupić, bo mówiono, że na promieniowanie pomaga właśnie ono - zaznacza.
Większość mieszkańców radzieckiej Ukrainy nie wiedziała jednak o tym, co się działo w Czarnobylu. 1 maja władze zorganizowały tradycyjne pochody. Pierwsze oświadczenie ówczesnego przywódcy ZSRR Michaiła Gorbaczowa dotyczące Czarnobyla usłyszano dopiero trzy tygodnie po katastrofie.
Setki tysięcy ofiar?
Szacunki dotyczące liczby popromiennych śmierci są bardzo różne, mówi się nawet o kilkuset tysiącach przedwczesnych zgonów z powodu napromieniowania.
Rząd Ukrainy chce wybudować nad elektrownią nowy sarkofag, by nie dopuścić do jakichkolwiek dalszych problemów ze skażeniem i zbiera pieniądze na ten cel. - Udział w tym projekcie mają 24 kraje, a także Komisja Europejska - mówił podczas zeszłotygodniowej konferencji w Kijowie Vince Novak z Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, który także uczestniczy w pracach. Nowy sarkofag ma kosztować około 740 milionów euro. Wspomnienia o katastrofie w Czarnobylu odżyły szczególnie w związku z niedawną awarią elektrowni Fukuszima w Japonii. Specjaliści uspokajają jednak: Fukushima była zdecydowanie mniej groźna.
(ew/iar)