„Wiersze na wiatr” to już trzeci tomik Szymona Babuchowskiego (ur. 1977), katowickiego poety i dziennikarza. Babuchowski uznawany jest przez szereg krytyków za jednego z najciekawszych poetów młodego pokolenia. Jest on – dodajmy – twórcą bez wątpienia katolickim i odważnie przyznającym się w swoich tekstach do wyznawanej wiary.
Ernest Bryll napisał o jego najnowszym tomiku: „Babuchowski (...) wprowadza nas w zwyczajność. Jak u Karpińskiego wielki oksymoron wiary, że Bóg stał się człowiekiem, dzieje się wśród prościutkiego krajobrazu wioski, tak tu zwyczajna niezwyczajność jest w marnym autobusie, utytłanych ludziach, narkomanach, wojnie ciągle jeszcze trwającej małych mieszkankach uczestników pielgrzymki”.
Szymon Babuchowski opowiada o „Wierszach na wiatr” w rozmowie z Martą Kwaśnicką.
Na początku chciałabym zapytać o samą poezję. Po co nam właściwie dzisiaj poezja i poeci, jaką rolę pełnią, a jaką powinni pełnić? W Pana najnowszym tomiku wiersze mają swoistą moc „sprawiania” rzeczy, są punktem odniesienia dla przedmiotów i czynności.
Szymon Babuchowski: Poeci są dzisiaj często piewcami własnego „ego”, autorami infantylnych gier lingwistycznych. Ich twórczość bywa pełna towarzyskich odniesień, zrozumiałych tylko dla nich samych. Nic dziwnego, że ta zjadająca własny ogon literatura przestała interesować „zwykłych czytelników”. Choć nie jestem wolny od egocentryzmu, bliski jest mi zupełnie inny model poezji: taki, który ma ambicję powiedzenia czegoś ciekawego o świecie, człowieku, jego poszukiwaniach, także tych religijnych. Śmiem twierdzić, że dobry wiersz jest religijny nawet wtedy, gdy mówi o sprawach całkowicie świeckich. Poeta wydobywa ze świeckiego święte, dostrzega tajemnicę tam, gdzie inni jej nie zauważają. Wtedy wiersz staje się modlitwą. A modlitwa – tak wierzę – przemienia świat, choć często inaczej, niż byśmy chcieli. Dlatego kiedy np. w wierszu „Pieśń nad pieśniami” piszę: „urodzę Cię tym wierszem urodzę zobaczysz”, to z jednej strony jest to wiara w moc słowa, ale z drugiej – te powtórzenia zaklinające rzeczywistość są też wyrazem bezradności, bo okazuje się, że słowo poety nie ma takiej mocy jak słowo Boga.
Maciej Urbanowski napisał w Rzeczpospolitej o „Wierszach na wiatr”, że jest to zbiór „znakomitych, kunsztownych wierszy. Religijnych, konfesyjnych, a może przede wszystkim miłosnych?” No właśnie – jakich przede wszystkim? Bo nawet pasyjny wiersz jak *** (to jest czas) jest przecież erotykiem.
"Choć nie jestem wolny od egocentryzmu, bliski jest mi zupełnie inny model poezji: taki, który ma ambicję powiedzenia czegoś ciekawego o świecie, człowieku, jego poszukiwaniach, także tych religijnych."
Myślę, że nie da się tego do końca rozdzielić. Sacrum w naszym życiu przenika się z profanum. Skoro Bóg jest miłością, to i nasza, ludzka miłość, choć ułomna, ma w sobie jakiś odblask tej świętości. Dlatego moje wiersze są miłosne i religijne jednocześnie.
Czytelnicy Pana najnowszego tomiku, na przykład Ernest Bryll, podkreślają brak przeintelektualizowanego „zadęcia” w opublikowanych przez Pana wierszach. Opisują one rzeczywistość taką, jaką jest. Czy zatem literacka (i nie tylko) dojrzałość to odkrycie, że, jak Pan pisze, „rzeczy chcą być sobą i niczym więcej”?
Nie do końca. Wiersz, z którego pochodzą te słowa, opisuje stan rozbicia podmiotu lirycznego. Temu bohaterowi cała rzeczywistość jawi się jako zbiór oderwanych od siebie elementów. Świat jest rozbity, bo on jest rozbity. Ale w innym miejscu tomiku można znaleźć słowa: „wszystko staje się symbolem/ choć każdy zmysł poświadcza że to jest naprawdę”. I to jest mi bliższe: rzeczy są sobą, są niepowtarzalne, a jednocześnie wchodzą ze sobą w tajemnicze relacje, odsyłają wzajemnie do siebie i – jak wierzę – do tego lepszego świata, który czeka nas po drugiej stronie.
W skład tomu wchodzi poemat o Medjugorie. Spotkałam się z różnymi reakcjami na fakt, że pisze Pan właśnie na temat tak „trywialny” jak pielgrzymka do tak „trywialnego” miejsca. Nie bał się Pan posądzeń o fideizm i „kościółkowość”?
Szczerze mówiąc, nie słyszałem dotąd głosów, które uznawałyby temat poematu za trywialny. No, może poza okrzykiem Jacka Dehnela: „O, matko, babko, ciotko Polko!” na forum Nieszuflada.pl (śmiech). Jak się zresztą okazało, Dehnel nie przeczytał tego utworu, tylko sam tytuł: „Medjugorie. Wieniec z gwiazd dwunastu”, i to było impulsem do wydania okrzyku. A tak poważnie, to wielu czytelników, wśród nich krytycy literaccy, zwraca w tomiku uwagę właśnie na ten poemat. Ernest Bryll poświęcił obszerny wpis na swoim blogu właśnie temu utworowi. Nawet Wojciech Bonowicz, który w TVP Kultura z pewnym dystansem odnosił się do proponowanego przeze mnie modelu poezji, stwierdził, że to ciekawy tekst.
Pisząc poemat, nie zastanawiałem się zbytnio nad reakcjami przyszłych czytelników. Podróż do Medjugorie wywarła na mnie silne wrażenie i czułem potrzebę podzielenia się tym. „Medjugorie” jest bardzo osobistym tekstem o poszukiwaniu powołania, utworem złożonym raczej z pytań niż gotowych odpowiedzi. Pytania rodzi też samo miejsce, w którym, jak pisze Bryll, „są objawienia, aleć jeszcze niezupełnie pewne”. Dlatego trudno tu mówić o „kościółkowości”.
Jak zatem obronić polskie tradycje religijne przed trywializacją, skoro nawet napomknięcie o zjawisku pielgrzymki budzi negatywne reakcje?
Nie mam na to recepty, nie wydaje mi się też, by moje wiersze w jakiś szczególny sposób dotykały „polskich tradycji religijnych”. Myślę, że doświadczenia, które opisuję, są bardziej uniwersalne i mogą się w nich odnaleźć ludzie różnej narodowości. Ważniejsza od obrony tradycji wydaje mi się obrona religijności w ogóle, walka o zanikający w naszym świecie pierwiastek duchowy. A to może dokonać się tylko przez osobiste świadectwo. Jeśli będę naprawdę żył swoją wiarą, to nigdy to nie będzie trywialne. Natomiast tradycja bez autentycznej duchowości pozostanie jedynie pustą formą.
Śląsk stał się ostatnio miejscem płodnym literacko. Pojawiło się tam wielu poetów i pisarzy – Pana twórczość różni się jednak od tej, jaka na Śląsku dominuje. Czy na Pana wiersze wpływa to, że jest Pan właśnie z Katowic?
"Rzeczy są sobą, są niepowtarzalne, a jednocześnie wchodzą ze sobą w tajemnicze relacje, odsyłają wzajemnie do siebie i – jak wierzę – do tego lepszego świata, który czeka nas po drugiej stronie."
Jak na razie w niewielkim stopniu, choć ostatnio to się trochę zmienia. Od czasu do czasu w wierszach pojawia się upadająca kopalnia, katowicki dworzec albo widok z mojego okna na Giszowcu. Ale ważniejszy dla mojej poezji jest chyba sam fakt, że jestem z miasta. Ona rozgrywa się w świecie tramwajów, autobusów, kawiarni, esemesów wysyłanych w pośpiechu. A każde zetknięcie ze światem natury jest w niej jak objawienie. Dlatego drugą ważną przestrzenią staje się w moich wierszach las. Las jest przeciwieństwem miasta, daje możliwość zwolnienia tempa, wyciszenia, usłyszenia głosów dotąd niesłyszalnych. Od dwóch i pół roku mieszkam w dzielnicy, w której blokowiska i droga szybkiego ruchu sąsiadują z olbrzymim obszarem leśnym. To sprawia, że silniej odczuwam napięcie, jakie istnieje między tymi dwoma przestrzeniami. I to znajduje odzwierciedlenie w wierszach.
Na co dzień jest Pan dziennikarzem. Czy te dwie role – poety i dziennikarza – nie kłócą się ze sobą? W końcu są to chyba dwa bardzo różne sposoby patrzenia na rzeczywistość i jej opisywania.
Poezja uczy dziennikarza wrażliwości, a dziennikarstwo poetę – kompozycji i umiejętności skrótu. Może więc nie tyle sposób patrzenia jest różny, co cel, który przyświeca poecie i dziennikarzowi. Poeta chce przede wszystkim stworzyć piękne dzieło, dziennikarz – takie, które będzie komunikatywne. To nie zawsze musi być sprzeczne, ale punkt ciężkości na pewno jest gdzie indziej. Natomiast „kłócenie się ról”, o którym Pani mówi, odczuwam na zupełnie innym poziomie. Dziennikarstwo pochłania bardzo wiele czasu i energii, wypala, czasem wręcz zniechęca do słowa. Cierpi na tym poezja.
Rozmawiała Marta Kwaśnicka.
Szymon Babuchowski, Wiersze na wiatr, Fronda, Warszawa 2008.