Kultura

Filmowy supermarket

Ostatnia aktualizacja: 02.06.2009 11:00
Amerykańskie kino jest jak supermarket, w którym znajdziemy wszystkie produkty naraz. Można znaleźć coś dobrego, jednak najczęściej są to stare i przeterminowane towary w nowym i błyszczącym opakowaniu.

Hollywoodowi zawdzięczamy wiele. Sprawił, że X muza rozwinęła się, ubiera lepiej, jest szczuplejsza  i wygląda coraz młodziej. Dzięki amerykańskiemu przemysłowi filmowemu dowiedzieliśmy się też, że najlepszym filmem nie jest ten, w który aktor stworzył znakomitą kreację lecz ten, który najwięcej zarobił w pierwszy weekend.  Czy to naprawdę ważne, że typowy, amerykański chłopak Tom Cruise nie przypomina hitlerowca w "Valkirii" Bryana Singera, a twardemu jak skała Danielowi Craigowi daleko do partyzanta z okresu II Wojny Światowej? Chyba nie. Nikt przecież  nie wierzy, że Brad Pitt staje się coraz młodszy w, nie bardzo ciekawym, "Ciekawym przypadku Benjamina Buttona". Zresztą jakie znaczenie ma treść filmu, kiedy mówimy o gwiazdach? Po co nam świetne aktorskie kreacje? Próby ich stworzenia spełzają na niczym, bo niewielka część publiczności chce je oglądać i docenić. Widzowie pragną dosięgnąć gwiazd, dotknąć, pomacać, tak samo jak oczekują nowych promocji w supermarketach.

Nowe życie czy koniec legendy

 

Wyszedłem właśnie z kina. Zresztą „kino” to chyba za dużo powiedziane, bo jak nazwać spory obiekt, w którym przez cały czas blisko sto osób rozmawia przez telefon, je obiado-kolację, wchodzi i wychodzi, a na ekranie zanim zacznie się zbyt głośny film, nadawane są prze 30 minut reklamy? Z atmosferą kina, którą pamiętam z dzieciństwa i którą udało się kiedyś przywołać Giuseppe Tornatoriemu w "Cinema Paradiso" niewiele to miało wspólnego. "Star Trek", który próbowałem obejrzeć mimo widzów, opowiadał o kosmicznej przygodzie bardzo młodych ludzi. Naprawdę młodych. Matt Damon nie dostał w nim roli, bo był zbyt stary, a Winona Ryder jest w rzeczywistości tylko sześć lat starsza od swojego filmowego syna, za to dwadzieścia cztery lata starsza od filmowego męża. Nowy, „lepszy” Star Trek był absolutnie kosmiczny. Natychmiastowe zwroty akcji, piękne dziewczyny i nieprawdopodobne efekty specjalne. I to właściwie tyle, bo z prawdziwym Star Trekiem niewiele miał wspólnego. Można by - ryzykownie - stwierdzić, że reżyser (Jeffrey Abrams) tchnął w serię nowe życie lecz tak samo można powiedzieć, że zniszczył legendę. Ocenią to widzowie i fani serii.

 

Gdzie są dobre scenariusze?

Każdy wie, że dobrym specjalistom od sprzedaży uda się wcisnąć nam to co już mamy i znamy, jeśli będzie w nowym i ładniejszym opakowaniu. W pewien sposób godzimy się na to. Plakaty, trailery i plotki zachęcają nas do pójścia na film. Tyle, że sprzedaż starego produktu w supermarketach wynika z jego nadmiaru. W Hollywood chodzi po prostu o brak pomysłów. Dobre scenariusze oczywiście są, ale który sprzedawca chciałby ryzykować (spore) pieniądze, skoro można zainwestować w pewniaka? Gwiazda jest gwiazdą, kurą znoszącą złote jajka, o taki produkt należy dbać i spełniać wszelkie zachcianki, chociażby najdziwniejsze. Dobitnie zostało to pokazane w filmie "Co jest grane?" Barry Levinsona, komedii o producencie filmowym (świetny Robert De Niro), którego kariera, małżeństwo, wpływy, a nawet życie zależne są od tego, czy hollywoodzka gwiazda (Bruce Willis) zgoli brodę czy nie. Ten film to synteza współczesnych, amerykańskich produkcji. Przecież na co dzień interesuje nas nie rola i postać jaką gra dany aktor, ale jego życie prywatne, cellulit i zarost. Hollywood jest światem niedostępnym, zamkniętym i dla niektórych – jeszcze – zaczarowanym.  Reżyserzy, na ogół nie pochodzący z USA, co jakiś czas próbują nam go przybliżyć. Jego wynaturzoną część mogliśmy już zobaczyć w "Graczu" Roberta Altmana lub (w lżejszej formie) w komedii „Ze śmiercią jej do twarzy” Zemeckisa. Wymienione wyżej filmy cechował jednak ciekawy, autorski scenariusz, a tego w obecnym kinie nie ma.

Brak dobrych pomysłów to chyba największa bolączka Hoolywoodu. Reaktywuje się stare i sprawdzone pomysły, zgodnie z mamoniową zasadą, że "lubimy tylko te piosenki, które już słyszeliśmy". Rynek zalewają więc kontynuacje, reaktywacje, nowe pokolenia, reloady, prequele i „dwadzieścia lat później”. Brakuje chyba tylko drugiej części „Titanica”, w której góra lodowa zostaje mściwie zatopiona przez statek. Innym sposobem na sprzedaż przeterminowanej parówki jest łączenie ze sobą postaci z różnych filmów. Dzięki takiej metodzie możemy zobaczyć takie arcydzieła jak "Obcy vs. Predator" lub "Freddie vs. Jason". Z utęsknieniem czekamy więc na superprodukcję "Fanny vs. Aleksander".

Film czy produkt

Przed laty krytykowano film "Milion lat przed naszą erą" (1966) za to, że ówczesne gwiazdki, filmowe neandertalki, nosiły w filmie znakomity makijaż i trwałe fryzury. Nie o historię człowieka wówczas chodziło, ale - o czym każdy mężczyzna wie - o Raquel Welch w jaskiniowym bikini. Czy w zrobionym w 2008 roku filmie "10 000 p.n.e." coś się zmieniło? Niewiele. Dodano nawet kilka fajnych i nieznanych dotychczas naukowcom faktów historycznych (konie zostały udomowione później, niż się scenarzyście wydawało). Nikt też nie pamięta nazwiska aktorki grającej jedną z głównych ról. Filmy z epoki to jednak osobny problem. Jak w nich upchnąć product placement? Gladiator nie założy markowych butów, XIX-wieczna księżna nie sięgnie po gazowany napój. Lepiej więc robić filmy nam współczesne, a jeszcze lepiej science fiction. "Raport mniejszości" (na podstawie prozy Philipa Kindreda Dicka), "Ja, Robot" (Issac Asimov) czy "Wojna światów" (Herbert George Wells) są tylko przyczynkiem do tego, by umieścić w obrazie jak największą ilość produktów znanych marek. Jest ich tak dużo, że gubi się właściwie treść nie tyle powieści, ale i samego filmu. Konia z rzędem temu, kto odpowie, o czym był "Raport Mniejszości" Stevena Spielberga (o czym było opowiadanie Dicka wie każdy, kto je przeczytał).

 

Stary kogut i świnka morska

Żeby sprzedać starego koguta, można zawsze powiedzieć, że jest mistrzem świata w pianiu na odległość. Podobnie jest w filmie. Dobrze, żeby słaby film zdobył jakieś nagrody. Ważne jest, by było ich dużo, bo to pomaga film sprzedać. Jeśli film dostaje nagrody za kostiumy, charakteryzację (nagroda ta przyznawana jest dopiero od 1981 roku), piosenkę filmową, efekty specjalne i montaż dźwięku, można napisać, że film jest zdobywcą aż pięciu Oscarów.

Najlepszym przykładem jest "Ciekawy przypadek Benjamina Buttona" wg. opowiadania Scota F. Fitzgeralda. Myśl Marka Twaina, że "wszystko, co najlepsze w życiu, spotyka człowieka, kiedy nie potrafi z tego korzystać", świetnie rozwinięta przez Fitzgeralda w filozoficzną przypowieść, zamieniła się w płytką historyjkę o braku koincydencji w miłości. Ale film jest reklamowany na plakatach jako zdobywca aż trzech Oscarów. Za scenografię, efekty specjalne i charakteryzację. A jaka obsada. Ile pieniędzy na niego wydano!

Przy hollywoodzkich superprodukcjach filmy takie jak szwedzki "Pozwól mi wejść" Tomasa Alfredsona czy pokazywane nie tak dawno „Sztuczki” Andrzeja Jakimowskiego, przypominają mały osiedlowy sklepik, w którym są małe kolejki, dobre produkty i odpowiednia atmosfera. Na całe szczęście takich sklepików jest jeszcze sporo, choć powoli przegrywają z supermarketami. Wszakże nie każdy supermarket jest zły - można by powiedzieć. Można też poświęcić więcej czasu amerykańskim produkcjom, przywołać odpowiednie przykłady i dokonać głębszej analizy. Ale po co? Amerykańska "sztuka filmowa" przypomina (jak to kiedyś ktoś ładnie ujął) świnkę morską. Ani to świnka, ani morska.

Tomasz Jakubowski

www.narodoweczytanie.polskieradio.pl
Cichociemni
Czytaj także

Przemierzając ulice Palermo

Ostatnia aktualizacja: 24.08.2009 11:20
Ostatni film Wima Wendersa „Spotkanie w Palermo” światową premierę miał w 2008 roku na Festiwalu Filmowym w Cannes. Obraz zebrał wiele negatywnych recenzji, a reżyser przejął się krytycznymi uwagami do tego stopnia, że postanowił nanieść poprawki. W Polsce jako pierwsi efekty mozlonej pracy mogli zobaczyć widzowie tegorocznego 9. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Era Nowe Horyzonty. W piątek film miał swoją premierę kinową.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Ciekawe pytanie Jessici Hausner

Ostatnia aktualizacja: 02.02.2010 10:25
Od piątku w kinach "Lourdes" Jessici Hausner. Zdaniem Jakuba Duszyńskiego młoda reżyserka postawiła w filmie jedno z najważniejszych pytań, jakie możemy zadać sobie w kontekście francuskiego sanktuarium- na czym polega jego fenomen i czego w nim szukamy?
rozwiń zwiń
Czytaj także

Sezon na Dwójkę: Alfred Hitchcock

Ostatnia aktualizacja: 26.04.2010 17:33
26 kwietnia 2010, godz. 18:00
rozwiń zwiń