Oskarowy film braci Coen nie tylko "straszy i przestrasza", ale przede wszystkim pozostawia miejsce na refleksję nad stanem świata współczesnych wartości. Czy raczej ich braku.
Kolejne medialnie eksponowane zbrodnie popełniane często na kompletnie przypadkowych osobach, wywołują w nas pytanie o to „dokąd zmierza ten świat”. Życie potrafi być brutalniejsze, mordy krwawsze, a przestępcy bardziej bezwzględni niż w świecie wykreowanym przez najlepszych mistrzów grozy. Dla ludzi, takich jak szeryf Bell, z „To nie jest kraj dla starych ludzi” współczesny świat wydaje się obcą planetą. Zniknęły wartości, prawa i zwyczajna ludzka przyzwoitość. Wraz z głupim i ograniczonym młodym pokoleniem, rzeczywistość przybrała nowe szaty. Bezkształtne, niewyraźne, bez zaznaczonych granic pomiędzy tym co dobre a co złe. Wszechogarniający nihilizm, promocja egoizmu i „życie chwilą” przyniosła druzgocące efekty. Apokaliptyczna postać seryjnego mordercy – psychopaty – pseudofilozofa, Antona Chigurha, wydaje się być ucieleśnieniem zła, któremu nikt nie potrafi się przeciwstawić. Dobro, zostało bowiem zepchnięte na margines i może się tylko biernie przyglądać marszowi śmierci.
„To nie jest kraj dla starych ludzi” mimo że opowiada historię z lat osiemdziesiątych odwołuje nas do współczesnych problemów. Nie dotyczą one jednak, jak by chciało wielu, kłopotów Ameryki w Iraku czy problemów z gospodarką. Wydaje mi się, że obraz Coenów przedstawia obraz świata wartości uniwersalnych, który ugina się/ugiął się pod czynnikami, które te wartości od dawna uważają za przestarzałe, płytkie i nie na czasie. Zakwestionowanie ogólnie przyjętych norm doprowadziło do wymieszania wszystkiego w jednym kotle, z którego teraz do woli możemy czerpać nihilizm, beznadzieję i moralną pustkę. Nie powinniśmy się więc dziwić amerykańskim odpowiednikom moherowych beretów, że patrzą na to wszystko z niedowierzaniem.
A jest na co patrzeć. Film braci Coen, to doskonale skonstruowana, wielopłaszczyznowa opowieść, łącząca elementy bergmanowskiego moralitetu, klasycznego westernu, kina sensacyjnego, opatrzona metką trilleru. Nawiązania do ich wcześniejszego „Fargo” są jak najbardziej na miejscu. Mamy tu brudne pieniądze, przestępców i krew leje się strumieniami. Beznamiętny głos szeryfa Bella, witający nas w pierwszych kadrach, przypomina o czasach gdy wszystko mieściło się w przewidywalnych ramach, a szeryfowie nie musieli nawet nosić broni. Amerykańska prowincja, spokojna, naznaczona protestanckim etosem pracy, zmieniła się nie do poznania poprzez kontakt ze światem postępu. Niesie on ze sobą tylko rozkład i śmierć, uosobioną przez przerażającego Anton Chigurh o beznamiętnej iście diabelskiej twarzy i duszy czarnej jak smoła.
Przyczynkiem opowieści staje się walizka z pieniędzmi, którą pośród leżących w kałużach krwi meksykańskich przemytników, przypadkowo odnajduje myśliwy Llewelyn Moss. Bez zastanowienia zabiera pieniądze i tym samym przypieczętowuje swój los. Z myśliwego staje się ofiarą. Po jego śladach podąża Zło Wcielone, a Ameryka okazuje się za mała by się przed nim skryć. W filmie Coenów nie ma jednak klasycznego podziału na dobrego i złego bohatera. Llewelyn daje się oczarować pieniądzom, które stają się dla niego ważniejsze niż bezpieczeństwo ukochanej żony. Wie, że podejmuje ryzykowną grę ze śmiercią. Żądza jednak jest zbyt potężna. Llewelyn podąża drogą śmierci, podąża ku zatraceniu. Wierzy jednak, że mu się uda.
Bracia Coen zawarli w swoim najnowszym filmie cały pesymizm i krytykę staczającego się świata, która tak często występowała w ich twórczości. Nie starają się jednak iść na łatwiznę i przywrócić harmonię poprzez tendencyjne równowagę dobra i zła. Dobro, uosobione w postaci wiernego swoim zasadom szeryfa, niewiele może zrobić. Jeśli nawet całkowicie nie zniknęło, to już praktycznie nie istnieje. O tym czy umrzesz czy nie nie decyduje twoja moralność, tylko los, fatum czy rzut monetą. Anton Chigurh pełni rolę alegorii śmierci, jej przypadkowości, braku logiki i okrucieństwu. Zabija ludzi, którzy znaleźli się w nieodpowiednim miejscu i nieodpowiednim czasie. Nie czerpie z tego przyjemności, podczas mordu odwraca wzrok, sam siebie uważa tylko za narzędzie.
Ameryka braci Coen nie jest już dla świata krainą z marzeń. Mit tego kraju został już dawno zbrukany. Teraz widzimy tylko jego ruiny i zero szans na rekonstrukcję.
Petar Petrović
OSKARY 2008: "To nie jest kraj dla starych ludzi": Najlepszy film, Najlepszy reżyser, Najlepszy aktor drugoplanowy, Najlepszy scenariusz adaptowany.