Zapisana na taśmie filmowej wieloletnia historia łódzkiej rodziny Furmańczyków powstała także dzięki Irene Jacob. Francuska aktorka była oprowadzana przez reżysera "Mojej ulicy” Marcina Latałłę po zakamarkach Łodzi i właśnie wtedy narodził się pomysł na film.
- Na początku na papierze wymyśliłem rodzinę robotniczą, która będzie mieszkała w familoku, czerwonym domu z cegły - wspomina genezę powstawania dokumentu reżyser.
Pomysł Marcina Latałło był prosty. Rodzina miała składać się z kilku pokoleń, co najmniej trzech, na czele rodziny miał stać bezrobotny przynajmniej od dziesięciu lat ojciec i miało urodzić się dziecko.
- Znalazłem rodzinę pięciopokoleniową, ojciec był bezrobotny nie od dziesięciu, ale od piętnastu lat i zamiast jednego dziecka urodziło się dwoje, a na dodatek rodzina podczas kręcenia filmu borykała się z innymi, tragicznymi wydarzeniami - podkreśla w rozmowie z Ryszardem Jaźwińskim reżyser filmu.
Film miał właśnie premierę w kinach, można go oglądać również na ciekawym, kolekcjonerskim wydaniu DVD, które zawiera nie tylko jedną wersję zakończenia, film jest także dostępny na stronie internetowej poświęconej filmowi.
Zebrany w latach 2003-2008 materiał dokumentuje losy ciężko doświadczonej przez transformację ustrojową rodziny Furmańczyków. Kolejne jej pokolenia pracowały w jednej z łódzkich fabryk, której upadek przekreślił losy zastępów zatrudnionych w niej osób. Bohaterowie filmu mieszkają tuż obok fabryki. W filmie widać jak po jednej stronie ulicy zagraniczni dygnitarze przerabiają nieczynną fabrykę na elegancką galerię handlową, a po drugiej byli robotnicy degenerują się w służbowych mieszkaniach pozbawionych nawet toalet.